Macedonia 2021
2021-07-17
Pobyt w Polsce przeobrażamy w nasze tegoroczne wakacje. Wcześnie rano odstawiamy Gizma do psiego hotelu, a sami wywiezieni jesteśmy do Krakowa. Pandemicznie możliwości się rozszerzają więc za taniochę lecimy LOTem. Przez stolicę do Skopje. Niestety LOT jednak nie wyrównuje poziomu swoich zagranicznych konkurentów i nie pozwala nam nadać podręcznych bagaży przy odprawie. Spoko, takim też dajemy radę i po szybkim przepakowaniu już się przedostajemy przez kontrolę.
Lot do Warszawy bardzo króciutki – ledwo 40min w powietrzu. Tu szybka przesiadka z chwilą na zabawę dzieci wożących się wózkami i już kolejny lot. W Skopje lotnisko prawie wymarłe, oprócz nas jeszcze jeden lot się przewija. Trochę czekamy na walizki ale po chwili wychodzimy. Firma od samochodów, Uskuper, obiecuje, że czekać będą na nas z karteczką z moim imieniem. Wychodzimy i pierwsze co widzę to ‘Maksymilian Buczkowski’ – myślę sobie, że nieźle zmasakrowali, ale daje radę. Po 5s jednak już wiadomo, że to niezła zbieżność i pomyłka a nasz koleś czeka zaraz obok.
Szybkie obadanie aut, dokonanie transakcji gotówkowej i wyjeżdżamy na drogę. Ostrzegają na drodze samowolką, ale o dziwo wszyscy grzecznie trzymają się przepisów i da się spokojnie jeździć. Dziś tylko musimy dostać się do centrum stolicy.
Dojeżdżamy pod hotel w strugach deszczu. Wskazują nam parking, gdzie niestety, po raz pierwszy udaje mi się zarysować pożyczony samochód – zobaczymy jakie będą konsekwencje na koniec.
Nauczeni po Albanii, w pierwszej kolejności udajemy się wymienić gotówkę na lokalne dinary. Przelicznik zacny, a że największy nominał to 1000, już po chwili maszerujemy z walizką pełną pieniędzy.
Rozpakowujemy najpotrzebniejsze rzeczy do naszych pokoi i ruszamy coś zjeść. Cel na dziś to Stara Kuka. Zwiedzanie stolicy odpuszczamy póki co, bo jeszcze będzie dane nam tu być w ostatni weekend. Badamy menu w restauracji i nie chcąc przedobrzyć decydujemy się na zestaw ‘1kg mięsiwa’ plus do tego dodatki w stylu szopskiej sałatki (rządziła w Albanii i rządzi tu) i napoje. Okazuje się to wystarczające i już za 2500MKD 8 osobowa rodzina jest najedzona.
Wracamy już po zmroku na lokal, idąc przez deptak i słuchając muzyki na żywo. Wdeptujemy jeszcze do cukierni która jest otwarta do późna – zjadamy tri-leche, jakieś lody (mango fuj), i kajmaczynę (o jezu, jajecznica na słodko).
Piję lokalne piwo z puszki kupione, chyba nie do końca legalnie po godzinie 21 i odpływamy w sen po długim dniu.
2021-07-18
Z rana zjadamy śniadanko w hotelu – piękny widok z ostatniego piętra na okoliczne stare miasto. Potem znów spakowanie się i w drogę. Dziś główny przejazd do Ochrydy, ale po drodze zahaczyć chcemy o Kanion Matka, który jest w końcu tak blisko stąd.
No i faktycznie, po krótkiej przejażdżce, po wioskach przez które wydaje się przed chwilą przeszła powódź, po kałużach dość głębokich by czuć respekt, dojeżdżamy do podnóża, bo poniżej zapory, kanionu.
Odczekujemy kolejną zlewę i ruszamy na spacer. Wspinamy się na wysokość tamy i zaczynamy podziwiać kanion – miłe dla oko opadające stromo ściany, gładka połać sztucznego jeziora i ścieżka biegnącą na krawędzi. Dochodzimy do pierwszego punktu z łódką i próbujemy wykupić rejs po zalewie i do jaskini. Pan mówi, że do jaskini nie, a my tłumaczymy to sobie powodem dużych opadów. Dopiero później dowiemy się, że to towarzystwo po prostu takich wycieczek nie robi i trza nam było iść 100m dalej do innych łódek.
Mimo to płyniemy sobie na spokojny rejs po kanionie i oglądamy przyjemne widoki zmieniającego się układu skarp, grani i ogólnie natury wokół. Deszcz nas nie zaczepia. W momencie jednak powrotu i zejścia na ląd, niebiosa znów się otwierają a my szukamy schronienia pod półką skalną. 10min później deszcz odpuszcza i decydujemy się na spacer ścieżką biegnącą wzdłuż prawego zbocza. Wstępujemy do cerkwi tuż przy ścieżce gdzie zachowały się piękne malowidła i spacerujemy dalej w mniejszej grupce. Dochodzimy całkiem daleko i już nawet myślimy o powrocie gdy łapie nas kolejny deszcz. Stoimy jak te kury i mokniemy bo natura nie obdarzyła akurat tego odcinka jakimś naturalnym schronieniem.
Dość przemoczeni, jeszcze gdy pada, zawracamy i udajemy się do aut. Zatrzymujemy się w kafejce tuż przy parkingu by napić się kawy i odpocząć przed dalszą drogą. A czeka nas teraz odcinek 175km na co nawigacja mówi, że zajmie nam to ponad 2,5g. Na oko powinniśmy pruć autostradą (A2/E65) ale wiadomo, że było by za prosto.
Już po pierwszych kilometrach rezygnujemy z wjazdu na autostradę gdyż wjazd zalany kałużą nad próg. Jedziemy 15km dalej i wjeżdżamy. Chwilę później witają nas bramki – 40MKD i jedziemy dalej, ale tylko po to by co kolejne 20km jeszcze 2 razy napotkać bramki po 30MKD każda. W takim tempie wydaje nam się, że zbankrutujemy nim dojedziemy, ale autostrada kończy się i zaczyna pojedynczy pas.
Nadal auta jadą spokojnie i nie ma nerwów na drodze. Zaczynamy wspinać się w góry, a jest ich sporo w okolicy. Zaczyna padać, ale do tego stopnia, że zwalniam do 30tu a po drodze całą szerokością płynie rzeka. Mimo namów Justyny by się zatrzymać i przeczekać, jadę dalej bo nie widzi mi się utknąć tu na dłużej. Spokojnym, wolnym ciągiem pokonujemy kolejne kilometry i jakoś dajemy radę. Deszcz nie opuszcza nas już prawie do samego końca. Z przeciwka mijają nas sznury aut – wszyscy na rejestracjach ze Skopje, kończą weekend nad swoją perłą. W naszą stronę podróżujemy prawie samotnie.
Przejeżdżamy tylko przez Ochrydę i dalej na południe brzegiem dojeżdżamy do Lagadin gdzie czeka nas nowy nocleg. Witani jesteśmy miło, darmowym piwem, i czekając na kwaterunek, wpuszczamy dzieciaki na pierwszą kąpiel w basenie. Rozlokowani po pokojach idziemy na kolację do pobliskiej knajpki gdzie zjadamy rybkę belwicę i parę innych dodatków. Pojedzeni, już po zachodzie słońca, schodzimy na brzeg jeziora i dajemy dzieciom jeszcze się pomoczyć.
Rozchodzimy się do swoich pokoi i odpływamy w błogi sen.
2021-07-19
Nie zaczynamy dnia zbyt szybko. Śniadanie i tak dopiero od 8:30. Właściciel chwali się, że możemy zamawiać co chcemy, tyle że nie do końca wiemy co jest więc kończymy z jakąś wersją jajek i sandwichami. Jutro będziemy mądrzejsi.
Plan na dziś dzień wypoczynkowy. Poranek spędzamy nad jeziorem, pływając na dmuchańcach, nurkując i ogólnie ciesząc się przyrodą. Niestety nie pogodą, bo nadal jest troszkę deszczowo i po godzinie w sumie wygania nas ulewa.
Ruszamy do Ochrydy. Niby na lunch, ale z możliwością zwiedzenia tego lub owego. Trochę czasu marnujemy by znaleźć miejsce parkingowe, ale w końcu dreptamy deptakiem. Tradycyjnie ignorujemy pierwsze miejsca restauracyjne tylko po to by za 30min do nich wrócić. Po godzinie jesteśmy ‘już’ najedzeni fasolą, gulaszem, jakimś kurczakiem, itp. W sumie to drugie najlepsze i razem z pysznym sezamowym chlebkiem karmi większość z nas. Schodzimy niżej nad brzeg gdzie kupujemy kawkę i po przeczekaniu kolejnego opadu deszczu spacerujemy nad wodą. W sumie samego zwiedzania nie było. O mieście trzeba będzie napisać innym razem.
Robi się już dość późno więc zahaczamy jeszcze o 3 supermarkety by rozeznać się w sytuacji i wracamy na kwaterę. Dzieci z powrotem do wody w basenie i tak mija nam czas do zachodu słońca.
Rozkładamy dzieci po łóżkach, a sami nad jakimiś dziwnymi trunkami (mohito smakujące jak listerine, zamrożone wino i ‘sex on the beach’) opowiadamy sobie różne historię i debatujemy nad życiem, itp.
2021-07-20
Dziś w końcu pogoda zapowiada się pięknie. Pobudka z niezachmurzonym słońcem za oknem. Śniadanie bardziej ogarnięte i wszyscy najedzeni schodzimy na brzeg jeziora. Dużo więcej ludzi się pojawia i wszyscy razem cieszymy się dość ciepłą wodą jeziora i zdecydowanie prażącym słońcem. Staramy się zadbać o najmłodszych, ale koniec dnia pokaże, że nie do końca się to udało, a i niektórzy dorośli też się nie popiszą.
W sumie spędzamy na wodzie 3 godziny. Jest naprawdę relaksacyjnie. Nie dużo nam trzeba.
Plan dalszy jest taki, że udajemy się na lunch do małej, ale większej od naszej, wioski Peshtani na burki i pizze czy jakieś inne szybkie dania z budy. Udaje się nam to całkiem nieźle. Nie tracimy w ten sposób za dużo czasu i już po chwili dzieci znów dokazują w basenie. Tym razem krócej, a najmłodsi udają się na krótką drzemkę.
Przed 18 zbiórka i jedziemy dalej na południa do św. Nauma. W sumie nic nie poczytaliśmy o tym, ale wiemy, że jest to co było na naszej liście jeszcze w sumie z Albanii – znajduje się o rzut kamieniem od Tushemisht gdzie spędziliśmy część zeszłorocznych wakacji. Droga krótka. Przed wjazdem parking – okazuje się, że jest to dużo większy obiekt niż się spodziewaliśmy – z przodu plaża i różne budy z duperelami. O dziwo naprawdę ze smakiem i ładnie zorganizowane. Spacerujemy wgłąb, mijamy źródła jeziora (10m3 na sekundę w sumie z ponad 30 źródeł!) i dochodzimy do samego monastyru. Piękny mały budynek z nadal ślicznie zachowanymi malowidłami w środku. Przykładamy ucho do grobu Nauma, ale nie uracza nas bijącym sercem.
Ruszamy w dalszy spacer w kierunku jednego ze źródeł i dalej do nowszych kapliczek/cerkiewek. Parę fotek później schodzimy z powrotem. Wypad polecany i w sumie świetnie wcelowaliśmy się czasowo – piękne wieczorne słońce wyciągnęło co się da, a i ludzi było niewiele.
Zjeżdżamy z powrotem i zatrzymujemy się w Peshtani na poprawny posiłek. Wszyscy obżarci i zmęczeni jeszcze załapujemy się na świeże pączki, ale nie odzyskujemy energii i wracamy ostatecznie do swoich pokoi. Jutro kolejny dzień.