Portugalia 2022
2022-02-12 – Dublin – Lisboa – Évora
Zaczynamy rok 2022 nowymi planami wakacyjnymi. Na pierwszy rzut idzie Portugalia. To już nasz któryś z rzędu pobyt w tym kraju i za każdym razem chcemy więcej. Południa tego kraju jeszcze nie zwiedziliśmy, więc zaczynamy.
Wyjazd o 5tej rano nigdy do najprzyjemniejszych nie należy, ale po chwili większość rodzinki już śpi w aucie a puste drogi prowadzą nas szybko na lotnisko. Odprawa bezproblemowa, bo zdarzyło nam się covida przechorować, więc mamy odpowiednie certyfikaty i całą resztę papierkologi. Zjadamy śniadanko z kawą i już do samolotu.
Lądujemy w Lizbonie, jeszcze tylko parę sprawdzeń i poza lotniskiem możemy zdjąć maski. Odbieramy auto z Alamo (tak wyszło tym razem) i po oględzinach, i zorientowaniu się, wyjeżdżamy. Droga prowadzi najpierw przez długi most – ciekawe widoki. Potem już autostrady i widoki raczej płaskich terenów. Do Évory docieramy przed 16. Lokum mamy w centrum, więc krążymy autem, ale nie widząc za bardzo jak dojechać pod same drzwi ciasnymi uliczkami, zostawiamy auto jakieś 500m dalej i idziemy piechotą. Kwatera (Casa Carmo) bardzo przyjemna, ale nie tu będziemy spędzać czas.
Stare miasto wpisane jest na listę UNESCO więc można mieć spore oczekiwania. I naprawdę nie zawodzi. Piękne, wąskie, brukowane uliczki, odnowione kamienice, wszystko utrzymane w tym samym stylu i smaku. Można krążyć prawie bez końca. Schodzimy w końcu w konkretne miejsce – do kaplicy czaszek. Nie mamy za dużo czasu bo za chwilę zamykają, ale wystarcza by pooglądać kaplicę oraz inne wystawy w tym kościele. Maks jest wyraźnie zniesmaczony faktem, że z kości i czaszek zrobiono kaplicę.
Wypijamy jeszcze przepyszną kawkę w parku, podziwiamy chodzące tam pawie. Wracamy na kwaterę by porzucić dzieci, a sami ruszamy w bardziej przyziemnym celu – zakupów. Jako, że spędzamy tu tylko jedną noc, chcemy sobie sami ogarnąć śniadanie. Idziemy do Pingo Doce – lokalnego, trochę z wyższej półki, supermarketu. Bierzemy podstawę, czyli białe porto i tonic, i włóczymy się alejkami oglądając lokalne produkty.
Gdy wychodzimy ze sklepu robi się już ciemno co oznacza, że zaczną się otwierać restauracje. Zgarniamy dzieci i drepczemy w drugą stronę do knajpki wyszukanej przez Justynę. Maleńka Chão das Covas chowa się między drobnymi uliczkami. Mało tu stolików i wydaje się, że jest prowadzone przez starszą parę – ona gotuje, on obsługuje. Menu krótkie, ale to oznacza, że stawiają na jakość. Zamawiamy: Krewetki, steka z ‘frytkami’, policzki wołowe i ośmiornicę. Jakie to wszystko dobre! Dzieci kosztują wszystkiego i pałaszują, aż się uszy trzęsą. Na koniec prosimy o jeszcze chlebka by móc wymaczać wszystkie sosiki. Wspaniałość.
Droga powrotna mija spokojnie. Większość zapada w szybki sen, a ja podkuszony portoniciem, wypijam dwie szklaneczki – wchodzi jak lemoniadka. Dobranoc
2022-02-13 – Serpa – Mértola
Poranek zaczynamy śniadankiem – świeże warzywa i owoce, do tego jakieś bułki i wszyscy się najadają. Jeszcze skok na kawkę i coś słodkiego do kawiarenki w parku i możemy ruszać znów w drogę. Teraz bardziej na południe kierujemy się mniejszymi drogami. Prawie pusto, ale jak już ktoś jedzie, to widzę, że mam nieadekwatną prędkość do ich oczekiwań. Ja 100ką, a oni lekko 120 na lokalnych drogach. Jakoś się trzeba dostosować.
Pejzaż zmienia się na bardziej wzgórzysty i więcej pól z uprawami winorośli i innych sadów. Pierwszy cel na dziś Serpa. Siedząc dzień wcześniej w restauracji przeglądaliśmy lokalny album ze zdjęciami i parę ładnych z tej miejscowości też tam było. A że dużo drogi nadłożyć nie trzeba, to czemu nie. Auto zostawiamy na jednym końcu starego miasta i drepczemy uliczkami. Największą sensacją są pomarańcze, mandarynki i cytryny rosnące wszędzie na drzewach. Już wjeżdżając do miasteczka kazano mi się zatrzymać by zerwać sobie takie owoce prosto z drzewka. Jak można się domyślać – kwas, ale i tak chętni się znajdują. W miasteczku, znów brukowane uliczki, kościółki, ale i też akwedukt.
Pozostała nam mniej więcej taka sama droga do Mértoli. Mija równie spokojnie. Przed wjazdem do miasteczka skręcamy bo nasz nocleg dziś jest akurat po drugiej stronie rzeki – urzekł nas obiecany widok na wzgórze miejsko/zamkowe. I faktycznie, nie ma rozczarowania – Quinta do Vau spełnia oczekiwania.
Znów nie zostajemy jednak w hotelu tylko jedziemy prosto do miasta. Te wyróżnia się zamkiem, więc w tamtą stronę kierujemy kroki. Obchodzimy zamek, dowiadujemy się trochę o jego historii, a ze szczytu wieży oglądamy ‘stada’ bocianów krążące po okolicy. Z tymi bocianami to w ogóle ciekawa sprawa – tylu gniazd (po 10 na dużych słupach energetycznych) i tylu boćków to nigdy nie widziałem.
Łazimy po starówce podziwiając uliczki i rośliny – Justyna nie może się powstrzymać by paru szczepek nie uszczknąć. Następuje napad głodu w rodzinie, więc poszukiwania otwartej knajpki trwają. Udaje się namierzyć jedną, gdzie dostaniemy i kawkę, i kanapki, i tosty. Podjedzeni ruszamy z powrotem do auta. Podjeżdżamy na wzgórze po drugiej stronie miasta i pstrykamy dodatkowe fotki. Chwilę jeszcze błądzimy po okolicznych drogach, ale zawracamy na sjestę.
Gdy dochodzi 19ta, zbieramy się i tym razem piechotą pokonujemy trasę na drugą stronę rzeki. Mało ludzi nadal i nieduży wybór miejsc, więc lądujemy w pierwszej lepszej. Obok nas para chyba gejów po 60ce świętuje walentynki, a my zamawiamy różne dziwy – dzika, kawałki mięsa z zapiekanym chlebem i zupę. Młody odmawia udziału w obiedzie. Zjadamy nawet ze smakiem i na koniec bierzemy nawet deser.
Powrót na lokum bez większych wrażeń. Robi się późno, więc rodzinka odpływa, a ja żłopie portonic i piszę..
2022-02-14 – Tavira
Poranek nadchodzi dość szybko i już po 8 jesteśmy na śniadaniu. Dokupiliśmy sobie by nie musieć szukać (co widać po wczoraj, byłoby trudne). Wsiadamy w auto i w drogę. Dziś tylko godzina z hakiem, więc nie zajmuje nam za długo by już być niemal u celu.
Uwagę naszą odciąga widok wielkiej wody. To już ocean widać, a drogowskaz przed nami wskazuje Praia Verde. Kierujemy się tam i z przyjemnością spędzamy chyba z 2 godziny na długiej i szerokiej, piaszczystej plaży. Prawie brak wiatru, słonko przygrzewa i temperatura odczuwalna powyżej 20st. Pięknie i ruszać się nie chce.
Dość niechętnie zbieramy się i jedziemy dalej do Taviry. Wjeżdżając, mijamy churasscaria, która o dziwo jest otwarta w południe. Próbujemy jednak najpierw szczęścia w naszym hotelu by zameldować się wcześniej. Niestety zostajemy odprawieni z kwitkiem. Nic w tym złego bo daje nam szansę wrócić na grilla i spędzić ten czas tam.
Cóż za doskonały wybór to był! Na grillu jedynie ryba. W środku dużo ludzi, co zawsze dobrze świadczy, ale już po chwili mamy stolik. Restauracja Três Palmeiras otwarta jest tylko w porze lunchu. Nie ma menu i nikt pytań, oprócz o napoje, nie zadaje. Na stół trafia karafka wina, napoje dla dzieci, chleb, oliwki, sałatka, gotowane ziemniaki. Może pięć minut później dołącza do tego 5 sporych ryb smażonych i 4 kromki zgrillowanego chleba z czosnkiem, oliwą i innymi przyprawami. Czego chcieć więcej? Wszyscy zjadamy rybki do ostatniej ości. Cena? 39euro za naszą czwórkę.
Z pełnymi brzuchami, a niektórzy też z lekką głową, ruszamy z powrotem do centrum. Mamy jeszcze trochę czasu, więc parkujemy gdzieś dalej i spacerkiem ruszamy oglądać miasto. Już po chwili trafiamy na schody prowadzące na zamek. Dużo samego zamku tu nie ma, ale jest przepięknie zadbany z kwitnącymi krzewami.
Dalej w dół na promenadę nad rzeką. Mini park, parę kawiarenek i kawałek dalej nasz hotel. Tym razem dostajemy klucze i po 15min które spędził właściciel tłumacząc nam wszystko co do najdrobniejszego szczegółu, udajemy się do pokoi. Ja wracam szybko po auto i po chwili znów jesteśmy gotowi na spacery.
Wypadałoby się napić kawy i zjeść ciastko. Jakąś godzinę później, gdy dzieci zaczynają mieć nas serdecznie dość, siadamy w jednej z kafejek. Kawa, ciacho i piwo – ja jestem zadowolony.
Z samym Maksem ruszamy jeszcze do Lidla na małe zakupy. Fajny spacerek, ale na koniec cała rodzinka już ogłasza, że się nie ruszają. Jest przed 20, ale chyba dziś potrzebny jest odpoczynek. Dojadamy jakąś kolację i w osobnych pokojach spędzamy resztę wieczoru. Jutro zostajemy w tym samym miejscu, więc nie ma ciśnienia.