Lough Dan
Raz na trzynaście lat moja Ukochana postanawia podjąć wyzwanie i decyduje się na długi spacer w naturze włączając w to wchodzenie pod górę. W piątek zapada decyzja, że naszym celem zostaje Lough Dan w hrabstwie Wicklow. Namiot i materac pożyczamy jeszcze tego samego dnia i w sobotę rano po bardzo krótkich przygotowaniach ruszamy w drogę. Droga całkiem długa więc rodzinka przysypia – może i lepiej :O).
Na miejsce docieramy koło 13 i od razu ruszamy na “szlak”. Początek z górki, więc oznacza to, że koniec będzie ciężką przeprawą pod górkę. Droga się wyrównuje i z dobrą godzinkę dreptamy przed siebie. Szlak wiedzie wzdłuż rzeczki z widokami na stada sarn. Z za jednego zakrętu w końcu wychyla się Lough Dan. Uroczo. Mała opuszczona chatka na brzegu jeziora, piaszczysta plaża.. Można zasiąść i się zatopić w krajobrazie.
Dzieci na to nie pozwalają bo piach lata wszędzie :O). Sprawdzamy czy woda ciepła (nie) i po małym lunchu ruszamy w dalszą drogę. Zgodnie z opisem szlaku, powinna być możliwość zatoczenia kółka idąc pod górkę. Ścieżkę znajdujemy z lekkim poślizgiem (na błotku) i ruszamy ostro w stronę nieba. Miarowo wznosimy się i widok coraz piękniejszy. Na drodze stają nam “cierniste krzewy” i niestety nie możemy odnaleźć dalszej części ścieżki. Próbujemy się przebijać, ale tylko ranimy sobie i dzieciom nogi. Dezerterujemy i wracamy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Czas płynie powoli, szczególnie przy ostatnim podejściu do auta.
Na biwak, choć ciężko tak to nazwać, docieramy o 19. Prawie godzinkę zajmuje nam rozłożenie pożyczonego kolosa/namiotu. Jeszcze tylko coś zjeść, umyć się i można myśleć o kładzeniu się spać. W tym samym momencie zaczyna padać i nie przestaje aż do rana. Po tym jak dzieci już odpadły, nie przeszkadza to naszej dwójce dobrze się bawić :O).
Parę słów o biwaku (Hidden Valley Holiday Park) jeszcze. To nie zwykłe pole namiotowe, ale dokładnie oznakowane, równiutkie poletka dla namiotów i kamperów ułożone wzdłuż rzeki. Do tego całe zaplecze kuchenno-sanitarne oraz plac zabaw dla dzieci, z żarłodajnią i kinem. Masakra. No i poza tym pełne! Ale nie mówimy tu o malutkich namiocikach, ale o namioto-pałacach. Ciekawie.
Rano zbieramy się i nawet robimy jeszcze jednorazowego grilla, którego nie udało nam się odpalić dzień wcześniej. Drogę powrotną robimy trochę na około odwiedzając jeszcze Enniscorthy (w którym miał być festiwal truskawki, ale nie udało nam się go znaleźć) i przejeżdżając przez Hollywood.