Azory – Ilha de São Miguel

­­Niedziela, 24/03/2024, Midleton – Dublin – Lizbona – Santa Maria – São Miguel 
Azory były na naszym radarze przez dość długi czas, ale ze względu na połączenia zawsze wybieraliśmy inne cele podróży. Tym razem mamy pełne 2 tygodnie (w szkole przerwa wielkanocna) więc wystarczająco by się dostać, zwiedzić i wrócić bez pośpiechu. Lot Dublin – Lizbona. Wyruszamy o północy z domu do Dublina, lokujemy się w samolocie i już o 7 rano jesteśmy w Lizbonie. Mamy ponad 6 godzin, więc w metro, do centrum, śniadanko, kawka, ciastko, spacer starym miastem, gdzie czujemy się prawie jak lokalsi, no i wracamy na lotnisko. Lot Lizbona – Ponta Delgada odbywa się z małym stopem na wyspie Santa Maria, gdzie część pasażerów wysiada, wsiada i tak oto doświadczamy najkrótszego jak do tej pory lotu, bo 15-to minutowego. Lądowanie jest zdecydowanie ciekawe, z wiatrem, podskokami i osobnikami wykrzykującymi w uniesieniu swoje zdenerwowanie.

Lotnisko jest wielkości terminalu dla autobusów, więc udaje się nam szybko zebrać bagaże i ruszamy po auto (IlhaVerde, trochę to trwa, mało ogarnięta obsługa), zakupy w Continente na śniadanie i już (18-sta) jesteśmy w apartamencie. Podróż zajęła nam 17 godzin, więc tylko bierzemy prysznic i idziemy coś zjeść, marząc o spaniu. Restauracja jest nieco oddalona, ale dajemy radę dotrzeć na nogach. Zamawiamy ośmiornicę, dorsza lokalnego, żeberka i butelkę wina. Wszystko smakuje znakomicie i z pełnymi brzuchami wracamy do domu. Każdy pada jak mucha.

Poniedziałek, 25/03/2024, São Miguel  
Maks wyrusza rankiem do piekarni i zaopatruje nas w pieczywo. Zjadamy śniadanko i już ruszamy na pierwszy punkt naszej wycieczki. Zatrzymujemy się na punkcie widokowym Miradouro do Caminho Novo i już wiemy, że nasze przypuszczenia odnośnie pogody były zbyt wygórowane – będzie trochę cieplej niż u nas, ale wietrzniej. Celem dzisiejszej trasy jest Sete Cidades. Pierwszy stop na trasie w punkcie widokowym na dolinę, gdzie Maks próbuje sił dronem i po nerwowym początku, nakręca filmik.

Zjeżdżamy do samej miejscowości, parkujemy autko i idziemy nad jeziorko. Zapewne jest to miejsce „must see” bo widzimy wiele autokarów z wycieczkami. Spacerujemy brzegiem jeziora, nad którym zbudowano kompleks, pewnie prężnie działający latem, z zapleczem sportów i atrakcji wodnych. Obecnie działa tylko restauracja, a i tak oblegana przez turystów. Rodzina zaczyna odczuwać głoda, więc ruszamy do knajpki widzianej wcześniej, gdzie działa bufet. Niestety nie ma miejsc i trzeba czekać, niezadowolenie wśród uczestników naszej wyprawy wzrasta, ale już po 15 minutach dostajemy stolik. Każdy nabiera co mu się podoba, a wybór jest duży więc najedzeni do syta, płacimy (po wybraniu kasy z bankomatu, bo coś karta szwankuje) i jedziemy poprzez Canal das Sete Cidades, gdzie Maks kręci dronem filmik z ujęciem auta, drogi, jeziora i mostu.

Udajemy się na następny punkt, czyli Miradouro da Boca do Inferno, skąd roztacza się widok na jeziora oraz miasteczko. Chyba jedno z najbardziej obfotografowanych miejsc na São Miguel. Niestety pogoda kapryśna i czekamy aż kilka promieni słonecznych oświetli dolinę. Po udanym shocie, wracamy do auta i przejeżdżamy kawałek dalej w celu fotografii akweduktu. Wacek skupia się na kolorystyce, tymczasem Maks prawie rozwala drona, kiedy przelatuje pomiędzy łukami.

Nieco zmęczeni wracamy w stronę Ponty Delgady ze stopem w Ponta de Ferreria, naturalnymi termami wypływającymi do oceanu. Pogoda nie rozpieszcza, wiatr znad oceanu, mocne fale, ale dzieciaki z Wackiem decydują się na wejście do wody, aż ciężko było ich później wyciągnąć.  Atrakcja naprawdę ciekawa. Woda przy samym wypływie gorąca i nie wydaje się, że wypływa jej dużo, jednak wystarcza by cały ‘basenik’ był przyjemnie ciepły. Wypływam dalej w kierunku rozbijających się fal i w końcu czuję różnicę temperatur – masakra. Po godzinie moczenia się wymęczeni wychodzą na brzeg. Zbieramy się i wracamy do domu, z małym stopem po kurczaka z pobliskiej churasqueria. Umęczeni wskakujemy do łóżek, jutro kolejna przygoda. 

Wtorek, 26/03/2024, São Miguel

Dzień rozpoczynamy leniwie od śniadanka i planowania co dzisiaj. Słońce zagląda nam na balkon, więc chcemy wykorzystać pogodę w miejscach, których w deszczu nie odwiedzimy. Stop numer 1 – plantacja herbaty – Cha Gorreana. Miejsce jest totalnie otwarte dla zwiedzających, można połazić po plantacji, po fabryce a na końcu napić się lokalnej herbaty i jest to wszystko bezpłatne.  Dziwne uczucie nachodzi mnie myśląc, że w Europie można odwiedzić plantację herbaty i zobaczyć wszystkie etapy jej produkcji – super lekcja dla Maksa i Lili. Tym razem nasz plan dnia jest bezpośpiechowy, mamy czas na kolejną filiżankę herbaty oraz kilka ujęć z drona. 

Dalsza część dzisiejszego dnia prowadzi nas do Ermida de Nossa Senhora da Paz, kościółka na wzgórzu, do którego ciągną pielgrzymi, a cała jego fasada, jak i schody są przykładem typowej portugalskiej kolorystyki i stylu sakralnego. Zjeżdżamy z górki do Vila Franca do Campo. Pora lunchowa, więc wchodzimy do knajpki Hot dogs VR. Naładowane hotdogi i hamburgery dają każdemu nowej energii. Podjeżdżamy nad brzeg jeszcze by przyjrzeć się wysepce, która znajduje się nie dalej niż 500m od brzegu. Mamy nadzieję na chwilową zmianę pogody by Maks mógł zrobić jej ujęcie z drona, niestety aura nie sprzyja, a z wysokości wody ta trójkątna wysepką z ‘jeziorkiem’ po środku nie prezentuje się za bardzo.

Staramy się dotrzeć również do Mata Jardim José do Canto, wyglądającego na opuszczony kościółek położony nad Jeziorem Furnas. Przypomina trochę mroczne oblicze wyrwane z postapokaliptycznej gry komputerowej. Niestety deszcz przypomina nam o szybkiej zmienności pogody, karząc nam uciekać na parking i ruszać do kolejnego punktu – kawiarenki w Furnas. Przerwa regeneracyjna przy kawie i ciastku.

Furnas to kolejne miasteczko położone w dolinie, czerpiące z tłumnie przybywających turystów by zobaczyć gejzery i gorące źródła. Gorące źródła (Caldeiras) oraz wrząca rzeka ulokowane są w samym środku miasteczka więc podczas spacerku łatwo jest wyczuć siarczany unoszące się w powietrzu. Niestety pokrapuje trochę z nieba więc przeczekujemy kapuśniaczek i obchodzimy park gejzerów. Od unoszącego się, intensywnego zapachy siarki podnosi się nam deser z kawą.

Uciekamy więc by dotrzeć do kolejnej atrakcji – gejzerów tuż nad jeziorem – Fumarolas Lagoa das Furnas. Wstęp 3 euro za dorosłego, parkujemy. Spacerek zakłada drewnianą kładkę pośród bulgocących źródełek. Jak się okazuje na miejscu, główna kładka od dawna jest odcięta, jakby niespecjalnie komuś się chciało renowacji. Mijamy fumarole, w których miejscowe restauracje przygotowują specjalność – cozido, gulasz (nie próbujemy, nie zachęcają nas zdjęcia). Nieco dalej jest wejście do dalszej części kompleksu, parku, w którym również można pokąpać się w źródłach. Nie do końca wiemy, czy są gorące więc rezygnujemy (odstrasza godzina do końca zwiedzania oraz cena 10euro od głowy). W planie mamy lepszą miejscówkę – Poça da Dona Beija, źródła termalne w samym Furnas. Podjeżdżamy na miejsce a tam tylko rezerwacje online, i niestety następne wejście dopiero za 2 godziny. Rezygnujemy i tym samym trafiamy nad rzeczkę w mieście, gdzie utworzono maleńki basenik, w którym też można się wygrzać. My rezygnujemy z tej atrakcji, ale dzieciaki wskakują bez dwóch zdań i prawię gotują się na raka. Po niecałej godzince i nadciągającym deszczu zbieramy się, bo czas na restauracje – Gastronomo. Pomimo wczesnego przybycia, tuż po 18-tej, musimy chwileczkę poczekać. Dzisiaj w menu – lokalne danie ananas z czarną kiełbasą, szaszłyki z wołowiny i kurczaka oraz risotto z owocami morza – objedzeni po uszy, wracamy na bazę, czas odpocząć i zaplanować kolejny dzień.

Środa, 27/03/2024, São Miguel

Dzisiaj według pogodynki Wacława, pogoda ma być kiepska, a i tak dzień wypchany po brzegi. Rankiem wybieramy się na punkt widokowy – Miradouro do Pico da Barrosa, gdzie można podziwiać piękno Lagua de Fogo. Wcześniejsze opisy sugerowały nam, że ciężko o dobrą widoczność, nam trafia się przejrzysty widok z walącym zewsząd wiatrem północnym. Widać zarówno jezioro jak i ocean okalający wyspę z północy jak i południa. Planowaliśmy zejść ścieżką na dół, na plażę jeziora, ale rezygnujmy i zamiast udajemy się do miasteczka Ribeira Grande.

Mijając na wjeździe fabrykę lokalnych likierów – A Mulher de Capote, postanawiamy wpaść z krótką wizytą. Miejsce jest w dalszym ciągu manufakturą, większość procesu produkcji wykonują ludzie, a nie maszyny w celu zapewnienia pracy mieszkańcom miasteczka.  Zwiedzanie jest szybkie, może 5 minut i docieramy do końca, gdzie następuje proces degustacji. Można próbować wszystkich likierów, a jest ich trochę – najbardziej nam zależało na tradycyjnym z marakuji, a następnie ryżowy, ciasteczkowy, brandy z marakują, coś w styl baileysa. Po próbach kupujemy ciasteczkowy – najbardziej przypadł nam do gustu. Miejsce jest wciśnięte w zabudowę miasteczka, ale i tak stanowi niepowtarzalny odrębny byt, wśród tropikalnej roślinności i klimatu zamkniętej enklawy.

Zjeżdżamy do centrum miasteczka. Tam króluje nastrój Wielkanocy, króliki oraz koszyki z kolorowymi jajkami zdobią olbrzymi centralny plac. Spacerujemy i czujemy klimat portugalskiej architektury i klimatu. Wielkie stare drzewa dają cień na placu, a pod spodem przepływa strumień, który wypływa z jaskini lekkim wodospadem. Urokliwie. Wybieramy bar na tymże samym placu, gdzie ku naszemu zdziwieniu zostajemy zaprowadzeni na tyły, gdzie lokalsi urzędują z dala od wzroku turystów, popijając wino, a następnie zajadając się lodami. Wybieramy z menu to co najprostsze i pomimo tego, że jeszcze nie podano nam jedzenia, wiemy, że będzie smacznie. Na przystawkę świeży ser biały z paprykowym sosem, tutejszy specjał – bardzo dobre. A później gulasz z ziemniakami i bifany – kanapki z wieprzowiną (smacznie i szybko).

Zbieramy się, bo mamy rezerwację źródeł na 15:30 w Poça da Dona Beija. Tym razem mamy wejściówki, więc wbijamy, przebieramy się i do stawików. Ogólne wrażenie, pozytywnie, czysto i bardzo zorganizowane miejsce. Wejście jest na 1.5h i jest ograniczona ilość miejsc, aczkolwiek i tak, baseny są niewielkie, więc robi się tłoczno. Dla tych którzy chcieliby trochę prywatności to nie to miejsce. Temperatura jest dość wysoka, gdyż w każdym ze stawików panuje 39 stopni, oprócz wejścia do rzeki, gdzie jest znacznie chłodniej. Odwiedzamy 3 baseny o różnej głębokości i tak mija szybko 90 minut, więc czas się zbierać, wygrzani wskakujemy do auta i pędzimy do domu. Podrzucamy dzieciaki do domu, a sami pędzimy do centrum handlowego kupić Wackowi koszulę, na zbliżające się interview. Dzisiejszy wieczór odpoczywamy w domu i planujemy kolejny dzień.

Czwartek, 28/03/2024, São Miguel

Dzisiaj słońce od rana – zapowiada się dobry dzień, uderzamy dzisiaj na wschód wyspy – Ribeira dos Caldeirões. Park z szeregiem wodospadów oraz młynów z XVI w, gdzie w przeszłości mieszkańcy mełli zboża. Całość w oprawie tropikalnej – ogromne paprocie drzewne, hortensje i cedry, z ładnie wyznaczonymi ścieżkami i widokami.

Jest jeszcze wcześnie, więc wyruszamy do Nordeste, niewielkiego miasteczka z przyjemnym centrum i wyjątkowym mostem Ponte dos Sete Arcos, który został wybudowany w 1884 roku i składa się siedmiu łuków, z których najwyższy ma 13 metrów wysokości. Pora lunchu pada na knajpkę w Nordeste, i tutaj celujemy w lokalne specjały (mięsiwo z grilla, frytki ryż, sałatka) plus obowiązkowo desery w postaci serników i kawa. W międzyczasie spada wielki deszcz, co oznacza, że znowu uniknęliśmy zmoknięcia.

Czas wrócić do Furnas, po raz kolejny i odwiedzić Parque Terra Nostra Niewątpliwie najpiękniejszą atrakcją jest niesamowity ogród botaniczny w romantycznym stylu – Parque Terra Nostra. Na terenie ogrodu można znaleźć wiele basenów geotermalnych, z których jeden jest ogromny, wypełniony przyjemnie ciepłą pomarańczową wodą – niezwykły odcień jest wynikiem dużej zawartości żelaza. Przebieramy się szybko i wskakujemy do bajorka. Wykorzystujemy w wodzie całe 1.5h a więc do zamknięcia ogrodu, kilkukrotnie z nieba leje deszcz ale będąc w basenie i tak jest mokro. Niestety nasze ubrania trochę ucierpiały podczas deszczu, ale niezrażeni tym, pakujemy się i wracamy do auta. Jedynie żal nam było, braku czasu na obejście całego parku, bo jest polecany we wszystkich przewodnikach.

Wczesna pora pozwala nam jeszcze zajrzeć na plantację ananasów, stąd Azory to Hawaje Europy! Jest to mała pokazowa miejscówka ze szklarniami i etapami wzrostu ananasa. Całość nie zajmuje nam więcej niż 15 minut i zdobywamy nowe informacje – ananas potrzebuje do 34 miesięcy, żeby być w pełni uformowany i gotowy do jedzenia.  

Wracamy do domu, przebieramy się w suche ubrania i idziemy do przybytku o nazwie Ramires w porcie. Zamawiamy skrzydełka, kurczaka piri piri, żeberka i boczek, wszystko w znanej nam już oprawie frytek i sałatki. Tym razem siedzimy na dworze, bo mimo że w środku stoliki były puste jak przyszliśmy, wszystko było już zarezerwowane. Na szczęście nie wieje i nie pada. Opchani, wracamy do domu przebiegając pomiędzy kolejnymi falami deszczu.

Piątek, 29/03/2024, São Miguel

Ranek wita nas deszczem, ale mamy już dzisiaj zaplanowany dzień, więc trzeba go wykonać. Ruszyliśmy do centrum Ponta Delgada, bo w sumie jesteśmy tu już prawie tydzień, ale jeszcze nas tam nie było. Pomimo przelotnych opadów odwiedzamy tutejszy market, który trochę straszy pustkami, przypuszczalnie ze względu na obchodzony Wielki Piątek, podobnie większość sklepów jest zamknięta. Punktem centralnym starego miasta jest brama miejska – Portas de Cidade oraz znajdującym się tuż za nią kościołem św. Sebastiana. Brama niegdyś ulokowana była bliżej oceanu, lecz ze względu na niszczycielską siłę wody przeniesiona ja na teraźniejsze miejsce. Uskuteczniamy kawę z ciastkiem, komentując brak rozbudowanej i tętniącej życiem promenady nadmorskiej, która w każdym innym miejscu na ziemi czerpałaby zyski z rozrzutnych turystów.

Wejście na ostatnie termy mamy na godzinę 13:30, więc jedziemy już do Caldeira Velha będąc nieco przed czasem. Lejący z nieba deszcz nie daje nam zapomnieć, że może to być wyzwanie by rozebrać się i paradować tylko w strojach. Pomimo pochmurnego nieba nie pada, wchodzimy do parku, który jest zorganizowany bardzo nieinwazyjnie. By zachować jak najwięcej naturalnego piękna tego miejsca, z przewagą ogromnych paproci, tropikalnego klimatu oraz rechotającymi żabami. Czekają na nas 4 źródełka, ukryte w lesie: 3 z nich z wodą około 33 stopni i jeden z naturalnym wodospadem z mocno chłodniejszą wodą 23 stopni. Odwiedzamy 2 stawiki z cieplejszą wodą i po prostu odpoczywamy. Doświadczamy kilku kapryśnych mżawek, ale nie są one wielką przeszkodą, wiedząc, że tym razem ubrania są schowane przed deszczem.

Wygrzani, ubieramy się jedziemy na godzinę 16 do jedynej winnicy na wyspie São Miguel – Quinta Da Jardinete. Z opowieści dowiadujemy się, że teren obecnej winnicy niegdyś był obsadzony drzewami pomarańczy, po które zjawiali się systematyczne Anglicy, niestety przywieziono wraz z podróżami robactwo, które zaatakowało korzenie drzew i obecnie na wyspie nie ma drzew cytrusowych. Po krótkim intro (na wyspie panuje klimat tropical but not tropical tropical), zaprowadzono nas do kaplicy, gdzie odbywa się degustacja wina. Jedna lampka wina jest w cenie, można wybrać, za kolejne opłata 3,5 eur. Próbujemy w sumie 5 różnych win, w tym pomarańczowego oraz chardonnay, którego głównym zapachem jest liść laurowy więc zdecydowanie poza naszymi faworytami.

W planach mamy kolacje w pobliskiej restauracji, ale jest jeszcze chwila do otwarcia więc odwiedzamy Moinho do Pico Vermelho, odrestaurowany uroczy wiatrak, położony tuż nad brzegiem oceanu. W restauracji Solar o Rei dos Frangos zamawiamy kałamarnice, portugalskiego dorsza oraz stek z tuńczyka – wszystko podane bardzo szybko i smacznie. Jeszcze tylko małe zakupki w Pingo Doce na śniadanie i do domu. Jutro dalsza część podróży, zmieniamy wyspy!