Azory – Ilha de São Miguel, ponownie

Czwartek 4/4/2024, São Miguel, ponownie

Budzik o 5tej rano, wrzucamy bambetle do zaklepanej taksówki o 5:15 i już po chwili jesteśmy znowu na odprawie. 6:50 wsiadamy do samolotu, który wczoraj obserwowaliśmy jak się buja i w końcu opuszczamy Terceire.

Rezerwacje auta udało się w sumie bezproblemowo przełożyć na inną datę i miejsce (DiscoverCars) i ponownie odbieramy auto w IlhaVerde. Tym razem mniejsze, bo tylko Clio, ale nadal bagaże mieszczą się. Tu też z czystym sumieniem mogę polecić tę wypożyczalnie. Nie było najmniejszych problemów, namawiania na ubezpieczenie, szukania rysek. Wszystko jasno i przejrzyście.

Godzina bardzo wczesna, w sumie wcześniejsza niż jak zaczynaliśmy poprzednie dni, więc jakiś plan trzeba wykonać. Ale najpierw śniadanie w lokalnej piekarence. Dalszy cel to znowu Furnas, do którego już tyle razy udało nam się zajechać. Parque Terra Nostra otwiera się dopiero za godzinę, więc zabijamy czas włócząc się uliczkami i zawijając do Reserva Florestal. Oglądamy roślinki i zwierzątka. Sympatycznie.

Bramy w parku otwierają, więc ruszamy do środka. Zanim jednak wskoczymy do wody, chcemy zobaczyć park, którego poprzednim razem nam się nie udało. Ładne ścieżki, fajne widoczki, ale w sumie nie zajmuje to więcej niż 30min. Dobra, trzeba wskoczyć do ciepełka. Młodzi prowadzą, my chwilę później. Tym razem na brzegu pilnuje jakiś kolo i niestety dzieci muszą zaniechać skakania. Zamieniają to w zabawę „nie daj się zauważyć”. Spędzamy tak w sumie ponad 2 godziny.

Godzina lunchowa której nie chcemy ominąć. Kolejkujemy się do knajpki w Furnas która serwuje Mega Bifane, ale po tym jak zostajemy poinformowani, że będzie trzeba czekać godzinę na jedzenie, wymiękamy. Pakujemy się więc do auta i zjeżdżamy na południe do knajpki Ponta do Garajau. Wybieramy różne rybki, nie wszystkie najlepsze, ale najedzeni możemy ruszać dalej.

W Ponta Delgada idziemy do naszego apartamentu. W najwyższej komnacie w najwyższej wieży. Widok z 20go piętra całkiem przyjemny. Zmęczenie bierze górę i nic więcej w sumie nie robimy. O 20tej ponownie zgłodniali wybieramy się ponownie do knajpki Ramirez, lecz niestety dziś znów miejsc brak, a na zewnątrz, by siedzieć, aura zbytnio nie sprzyja. Bierzemy take-away i spożywamy w hotelu.

Piątek 5/4/2024, São Miguel

Pogoda o poranku nadal nie bardzo, ale po 10tej jesteśmy już w piekarence i szamamy śniadanko. Za oknem co chwilę spada ulewny deszcz, więc nie ma pośpiechu.

Jeden z punktów, którego nie udało nam się wcześniej odwiedzić to Ceramica Vieira. Ręcznie wykonane i zdobione cudeńka prowadzone przez tę samą rodzinę od 5ciu pokoleń. Maleńka w sumie manufaktura, więc nie ma dużo zwiedzania, ale na koniec robimy zakupy domowe – maselniczka i pojemnik na sól. Tego akurat będziemy używać.

Dalszy punkt to zakupy. Centrum handlowe, dziewczyny oglądają wszystko. Na koniec kupujemy alkohole i żarełko na drogę. Szybki lunch w sklepowej kawiarence i do domu.

Dzieci chcą znów wykąpać się w ciepłych źródłach w oceanie, a że dużo lepszych pomysłów nie mamy to w drogę do Ponta da Ferraria. Pogoda wydaje się być dużo ładniejsza i słońce w końcu znowu zaczyna grzać. Na wybrzeżu za to niestety dalej rozszalałe morze, którego nie przewidzieliśmy, które w żadnym wypadku do wody wejść nie pozwala. Nic to, parę ujęć z drona, chwila wygrzania się na słońcu, zobaczenie łuku skalnego i ruszamy z powrotem.

Wstępujemy jeszcze do jednego sklepu, gdzie w końcu dostaje wytrawne białe porto i już jesteśmy na apartamencie. Rodzina optuje za leżakowaniem, a ja, jako że jeszcze ponad 2 godziny do zachodu słońca, decyduje się na spacer Salto do Cabrito. Czytam, że w sumie nie warto robić całej trasy PRC i tylko skupiam się na dojściu do wodospadu i w drugą stronę do tamy. Fajny spacerek z nutką adrenaliny, gdy idzie się po wielkiej rurze zawieszonej -dziesiąt metrów nad rzeką. Zdjęcia nie oddają w pełni tego.

Na 20tą docieram z powrotem do apartamentu i od razu ruszamy do restauracji. Justyna wybiera Tixico gdzie udaje nam się jeszcze bez rezerwacji dostać stolik. Stawiamy tylko na dwa dania – cataplane i szaszłyk wołowy. Nie do końca jak sobie wyobrażaliśmy jednak nadal pyszne i wszyscy najadają się do syta.

Wieczór kończy się pomału i wszyscy odpływają w sen. Jutro zostaje nam tylko zjeść śniadanie i w drogę powrotną. Wakacje trzeba zaliczyć do udanych choć jest smutek i niedosyt, że nie udało się polecieć na kolejną wyspę. Pogoda nie rozpieszczała, ale jednak plan poza tym wykonany w 100%. Portugalia nadal fajna.