Azory – Ilha Terceira

Sobota, 30/03/2023, São Miguel – Terceira

Dziś dzień przenosin, 0 14.40 mamy lot z Ponty Delgady na następną wyspę Terceira. Leniwie zjadamy śniadanie, pakujemy się i o 12 opuszczamy apartament. Dzisiaj pogoda bardzo kapryśna co nas nie zraża, większość spędzimy w podróży. Po 12 jesteśmy na lotnisku i czekamy aż otworzą nasze bramki, żeby odprawić bagaże. Wszystko jest w bardzo pomniejszonej skali, ale można polecieć wprost do Toronto lub Nowego Jorku. Lot o czasie, wsiadamy do maleńkiego samolociku, około 80 miejsc i już po chwili jesteśmy w powietrzu, lot 30 minut bez większych rewelacji. Lądujemy, odbieramy bagaże. Auto – co nie jest takie całkiem proste, dokumenty mamy, ale nie możemy znaleźć P5. Po chwili jesteśmy już w drodze i pędzimy do naszego domku w Biscoitos.

Wyspa jest znacznie mniejsza od São Miguel i bardziej widoczne są murki utworzone by chronić uprawy warzywne, winorośli, owocowe. Po 25 minutach trasy wzdłuż północnego wybrzeża docieramy do chacinki, zamkniętej za czerwonymi bramami. Wstawiamy pranie i lecimy dalej, supermarket w Angra, w sumie jutro Wielkanoc, a później do restauracji.

Wybieramy polecaną Beira Mar São Mateus. Zrobiłam rezerwację znacznie wcześniej, żeby nie odbić się od drzwi i jako jedni z pierwszych zasiadamy w knajpce tuż przy porcie, zamawiając szaszłyki z owocami morza, ośmiornicę, kałamarnice smażone oraz krewetki. Wszystko wyśmienite, zrobione bardzo szybko. Kończymy deserem z sernika z marakują, na którego polowaliśmy już jakiś czas. Wracamy do domku, który jest nieco wyziębiony, więc po załączeniu grzejników i klimatyzacji jesteśmy w stanie osiągnąć temperaturę około 20 stopni. Wacek zabiera się za zrobienie sałatki warzywnej na jutro i tak kończymy kolejny dzień

Niedziela, 31/03/2024, Terceira

Wstajemy ospale, słońce pięknie zagląda przez okna, szykujemy stół wielkanocny z produktów portugalskich, ale sałatka ziemniaczana, jajka, szynka, kiełbaski, pieczywo – wszystko jest. Zjadamy celebrując piękną pogodę oraz wolno płynący czas w tej ospałej miejscowości.

Po śniadaniu zjeżdżamy nad morze, gdzie utworzone są naturalne baseny do pływania i tutaj zaskoczenie – jedna pani pływa sobie. Na czarnych jak węgiel kamieniach i naturalnych falochronach zauważamy portugalskiego żeglarza, a chwilę później kilka w oceanie. Ocean jest bardzo dzisiaj wzburzony i fale rozpryskują się majestatycznie, pokazując siłę natury. Cieszymy się słońcem, które wskazuje nam, że spacer, który mamy w planie będzie sukcesem.

Pakujemy się do auta w głąb wyspy, cel szlak Mistérios Negros PRC01. Z mojego rozpoznania wynikało, że jest najbardziej urozmaicony, nie przekracza 5 km i jest pętlą. Zostawiamy auto na parkingu i ruszamy w drogę. Jest dość bagniście, ale w większości miejsc są ułożone drewniane mostki i przejścia, więc trudno, żeby naprawdę wpaść w jakieś błocko. Droga prowadzi przez nieco większy las, tuż obok jeziorka, później przeistacza się w typowo czarną, kamienną wulkaniczną trasę, gdzie trzeba schylać się, przeskakiwać i wspinać nieco. Po wejściu na najwyższy punkt trasy, szlak przeistacza się w dobrze utrzymaną ścieżkę by na nowo wejść do dojrzałego lasu, a następnie zakończyć ostatni odcinek asfaltówką. Wacek zalicza jeszcze wspinaczkę na Pico Gaspar. Wracamy pozytywnie zmęczeni do domu, gdzie Wacek rozpala grilla i zjadamy obiadokolacji na dworze, w słońcu, wypoczywając. I tak oto kończymy drugi dzień na Terceira.

Poniedziałek, 1/04/2024 Terceira

Śmigus dyngus już od 4 nad ranem – z sufitu kapie na nas woda. W nocy wiatr się rozszalał niesamowicie oraz zaczęło naparzać deszczem, w domu świstało pomiędzy dachówkami. Dzieciaki totalnie zapomniały więc rankiem spryskuje ich lekko wodą, jeszcze w łóżkach po czym uciekamy do pokoju i zamykamy drzwi od wewnątrz. Oczywiście ta dwójka nie odpuszcza i próbuje nas dopaść, ale w roztargnieniu wybiegają na dwór i tam ich zamykamy. Wacek postanawia ich jeszcze dopaść więc mają niezłą niespodziankę, jak zza rogu wybiega w samym ręczniku i z butelką wody. Nasze dzieci niestety się nie poddają więc zbieramy się i jedziemy do pobliskiej piekarni na śniadanie, oni postanawiają zostać w domu. Gdy tylko dojeżdżamy dzwonią do nas, żebyśmy po nich wrócili. I tak oto tuż po 11 zjadamy śniadanie i słuchamy, jaki to niecny plan miały nasze pociechy.

Po tak paskudnej nocnej pogodzie, słońce wychodzi i pogoda, aż prosi, żeby usiąść i prężyć się w stronę ciepła. Wyjeżdżamy na punkt widokowy Miradouro de Fache, z którego rozciąga się widok na Praia de Vitoria. Następnie parkujemy przy plaży i spacerujemy słonecznymi uliczkami. Ostatecznie dzieciaki lądują na plaży, kopiąc dołki, a my na deptak popijając wino i piwko w słoneczku.

Pomimo pięknej pogody musimy ruszać w drogę, żeby wejść do Algar do Carvão, jaskini wewnątrz wulkanu. Otwarta jest tylko pomiędzy 14.30 a 17.00. Jesteśmy przed czasem i kolejkujemy się z resztą turystów. Wejście kosztuje 10 eur, ale w połączeniu z Gruta do Natal, 15eur. Kupujemy kombo bo chcemy wejść do drugiej jaskini w innym terminie, a wejściówka jest ważna do końca bieżącego roku.

Wejście do jaskini jest bez przewodnika, schodzi się schodami by z dołu podziwiać obręcz krateru, roślinność obrastającą ściany, na które pada światło. Jaskinia jest ogromna i bardzo przestrzenna, na samym dnie znajduje się jezioro z utworzone z wody opadowej. Można również oglądać stalaktyty i stalagmity z amorficznej krzemionki. Są olbrzymie, mlecznobiałe i przepiękne. Tworzą je glony, które z przeciekającej przez skały krzemionki tworzą sobie domki – trochę wygląda to jak gniazda os. Całość zwiedzania nie zajmuje więcej niż 30 minut.

Po tym czasie decydujemy się pojechać do Angra do Heroismo – czas kawy i ciastka. Zatrzymujemy się na wzgórzu – Wacek miał określone preferencje zdjęcia miasta (z punktu Memória a D. Pedro IV). Następnie parkujemy bliżej centrum i ruszamy uliczkami miasta.  Z szybkiego rozeznania dowiadujemy się, że miasto było przez 3 lata stolicą Portugali, a starówka jest wpisana na listę UNESCO. Przysiadamy w lokalnej pastelari, i zamawiamy ciastka znane tylko tutaj – Donas Amelias. Są to babeczki, w których zamiast cukru wyczujemy melasę z trzciny cukrowej i cynamon. Zdecydowanie moje smaki. Potem jeszcze spacer do Jardim Duque da Terceira.

Mamy czas i okazuje się, że na zielony półwysep Monte Brasil można podjechać autem. Fajne widoki na miasto, stare działa, stada kur, pawi i jelonków. Fajna lokalizacja. Chwilę się błąkamy, młodzi fascynują się pawim ogonem i zjeżdżalnią.

Czas wracać do domu, w planie jeszcze wyjście na kolację do lokalnej knajpki polecanej przez właściciela naszego apartamentu. Oddalona od domku 500m miejscowy snack bar informuje nas, że kuchnia już dziś nieczynna. Spacerujemy wiec do centrum Biscoitos i tam zasiadamy w nieco bardziej ‘fancy’ knajpce. Zamawiamy lokalne danie Alcatra de carne (gulasz mięsny) podawany w glinianym kociołku, a dzieciaki tuńczyka. Mięso w gulaszu jest smaczne, ale prócz jednego ziemniaka nic więcej nie dostaliśmy, tuńczyk był po prostu ok.  Czas spacerkiem wrócić do domu. Trochę mnie dzisiaj zawiodło jedzenie, spodziewałam się usiąść z miejscowymi i zjeść coś co oni. No cóż, nie można mieć wszystkiego.

Wtorek 2/4/2024, Terceira

Poranek nie śpieszny. Pogoda po wczoraj już tak nie rozpieszcza, ale planujemy sobie dzień. Śniadanko ponownie w lokalnej piekarence. Maksowi o dziwo zasmakowała pasta z tuńczyka i dziś wcina to samo.

Nie pada, więc kierujemy się na kolejny szlak. By nie przesadzać, krótszy nawet niż ostatni. PRC07 Passagem das Bestas opisany jest jako ładny i łatwy. Ruszamy na szlak by po niecałych 10minutach zacząć podejście. Ciągnie się ono dość stromo przez jakieś 10minut po czym droga się zdecydowanie wypłaszcza.  Wystarcza to jednak by humor prawie całej rodziny legł w gruzach. Uspokaja się dopiero na ostatniej prostej. Poza tym szlak może i ciekawy, bo idzie się fragmentami „pęknięciem” między skałami, jakby w wyniku poprzedniej aktywności sejsmicznej, oraz zboczem z ładnym widokiem. To ostatnie niestety nie jest nam dane, bo idziemy w chmurze i nie ma szans spojrzeć zbyt daleko. Na szczęście nie pada.

Godzina wczesna, więc uderzamy na następny cel – Miradouro de Serra do Cume. Mamy nadzieję, że te parę kilometrów dalej jednak pogoda się odmieni. Wjeżdżamy na szczyt, ale tu nadal to samo. Po wyjściu z auta okazuje się, że nawet gorzej, bo wieje tu niesamowicie. Dojść do barierki to już wyczyn. Bawimy się z wiatrem, kładąc się na nim i skacząc. Zmarszczki nam prostuje, a oddychać praktycznie nie trzeba, bo wiatr sam przewiewa wszystko w płucach.

Zjeżdżamy na południowe wybrzeże szukając ciastka i kawy. Parkujemy przy Piscina Natural Refugo, ale to nie to. Trafiamy, tak więc z powrotem do Angra gdzie dzieciaki zjadają po hamburgerze, a my szukamy standardowo magnesu.

Już po 14:30, więc można już zawitać do Gruta do Natal. Pokazujemy łączone bilety kupione dzień wcześniej, kaski na głowy i już schodzimy w głąb. Dużo mniejsza przestrzeń, miejscami trochę klaustrofobicznie. Trasa to dwie pętelki z punktami opisującymi co widać na skałach. Nie zajmuje nam to więcej niż 20min, ale przyjemne doświadczenie.

Wracamy na przerwę do domu. Każdy ma chwilę dla siebie. Demokratycznie decydujemy, że na kolację mięcho i już przed 19tą jesteśmy w drodze do Casa da Galinha na smażonego kurczaka a’la KFC. Smacznie i wszyscy pojedzeni. Jutro nasz ostatni dzień na wyspie i przelot na następną.

Środa 3/4/2024, Terceira – ?

Poranek zaczynam nad wyraz wcześnie. W ruch idzie koszula kupiona w Ponta Delgada i po raz pierwszy od 15 lat zasiadam przed kamerą, nie jako ten który prowadzi rekrutację tylko rekrutowany. Poszło nieźle, więc dzień zaczęty pozytywnie.

Powoli do życia wstaje też rodzina. Pakujemy bambetle, bo dziś czas przenosin. Już o 10tej jesteśmy w aucie i gotowi do drogi. Ale oczywiście zacznijmy śniadaniem. To samo miejsce co ostatnio i niemal ten sam tuńczykowy zestaw zamówiony.

W sumie z miejsc do zrobienia zostaje nam tylko Furnas do Enxofre. Pogoda nadal niespecjalna – wieje i dużo chmur. Na miejscu krótka pętla i widoki wulkanowe nam już znane, plus zapach siarki i niestety siarko-wodoru. Poza tym wszystko tonie w chmurach więc nic więcej nie widać.

Jako że czasu mamy jeszcze aż nadto, podejmuje próbę objechania wyspy. W sumie na zachodnim wybrzeżu jeszcze nie byliśmy. Od północy dojeżdżamy do Raminho tylko by odbić się od zamkniętej drogi. Nic to. Tą samą drogą wracamy i tniemy wprost na zachód w kierunku Santa Barbara. Zjeżdżamy w kierunku Miradouro da Serra de Santa Bárbara i powoli pniemy się na szczyt. Nadzieja jest, że może uda się wyjechać ponad chmury i chociaż to będzie ciekawe. Niestety nie tym razem. Wszystko na szczycie tonie dosłownie i w przenośni w mgle. Dość zmoknięci szybko wracamy do auta i ciśniemy dalej na zachód i potem na południe i wschód wybrzeżem.

Przed Praia mamy jeszcze trochę czasu, więc pytanie pada o lunch. Mają być frytki, a kończy się na pełnym posiłku z Alcatra de polvo. Na punkt 14tą dojeżdżamy na lotnisko. Oddajemy auto bez problemu i robimy check-in do Horty na Ilha Faial.

Lista odlotów dość poprzeplatana. Część doleciało/odleciało, część opóźniona, a część odwołana. Siedzimy i obserwujemy jak, chyba nasz, samolot buja się przy bramce w powiewach wiatru. 2 razy przekładają nasz lot. Trzymam kciuki, że może i 3 i 4ty raz też, aż w końcu uda się wylecieć, lecz niestety przychodzi informacja o odwołaniu. Nasz pierwszy raz. To nie pierwszy raz dla obsługi, więc wszystko idzie sprawnie. Dostajemy vouchery na hotel i taxi i informacje jak odzyskać kasę za jedzenie. Nowy termin lotu za ponad 27g! Szybko konsultujemy się między sobą i ustalamy, że mimo iż byłoby nadal super być na Faial to niecałe 21g które moglibyśmy tam spędzić nie są wystarczające/warte tego. Decydujemy się wrócić na São Miguel. Lot o 6:50 rano więc dużo z dnia nie stracimy. Jeszcze szybka utarczka z panią od biletów co mówi, że miejsc nie ma i już jedziemy do hotelu.

Pozostaje nam tylko coś zjeść – O Garça serwuje całkiem smaczne dania i prawie mieścimy się w przydzielonych funduszach od przewoźnika. Spać, bo jutro jeszcze wcześniejsza pobudka.