Albania 2020

«1 2 345 ... 7»

2020-08-18

Ranek spokojny. Nie jemy śniadania w naszej mieścince, tylko od razu ruszamy w kierunku Pogradec. Tu znajdujemy piekarenkę gdzie kupujemy byrek i inne przekąski w tym tutejszą wersję sausage roll. Siadamy w jednej z kawiarenek przy plaży i zamawiamy kawkę i napoje. Widać, że miasto to dużo bardziej turystyczne – szeroka plaża, kawałek trawy wzdłuż której mnóstwo knajpek i dopiero ulica oddzielająca całość od budynków. Nawet ładnie choć sądzę, że mój osąd jest subiektywny ze względu na brak turystów – jakby nie było jest pandemia i mnóstwo ludzi, którzy powinni tu teraz być, jednak zrezygnowało.

Wsiadamy w auto i jedziemy dalej, do Korçë. Zajeżdżamy w mniej niż godzinę, parking darmowy więc już po chwili dreptamy. Mapka w przewodniku wskazuje, że wszystko co nas może zainteresować znajduje się w niecałym 1km2 przestrzeni tego miasta.

Na pierwszy cel, muzeum średniowieczne. Opisane jako jedno z ważniejszych w Albanii, okazuje się być w niedużym, acz nowoczesnym budynku. W środku nikogo oprócz nas i bilety tańsze niż w ulotce. Nam to pasuje. Muzeum głównie nastawione na zbiory ikon z okresu XIV do XVII wieku. Na ścianach udostępnione w danej chwili tysiąc z hakiem. Niektóre przepiękne. Większość jednak okazuje jak bardzo wzorowane są one na sobie nawzajem co samo w sobie nie jest złe – są konsekwentne w przedstawianiu wydarzeń i postaci.

Wychodzimy na dwór i mijając katedrę dochodzimy do Pazari i Vjetër, czyli coś co w teorii powinno być bazarem różności. W rzeczywistości jest jednak niedużym zestawem małych sklepików i wieloma barami/kawiarniami/restauracjami. Nie tego oczekiwaliśmy, ale miło ogląda się małe, zadbane uliczki. Lila ma chętkę na ‘japońską parasolkę’ przeciw słońcu. Chodzimy od sklepu do sklepu nawet dogadując się ze sprzedawcami, nigdzie jednak nie ma. Dopiero w ostatnim sklepie gdy już praktycznie opuszczaliśmy miasto, jeden ze straganiarzy wysyła nas na tyły supermarketu gdzie w jednym z ukrytych magazynów dostajemy to czego szukaliśmy. Sukces!

Ogólnie Korçë, mimo że momentami ładne, nie zapadnie nam chyba za bardzo w pamięć.

Z powrotem w domku, przebieramy się i ponownie ruszamy spędzać czas na plaży. Dziś bardziej pochmurnie, a na jeziorze totalna flauta. Na zmianę pluskamy się i grzejemy na ręcznikach.

Czas szybko zlatuje i po szybkim prysznicu wychodzimy na miasto na wieczorny posiłek. Dziś, po wczorajszej rybce ‘koran’, chcemy spróbować ‘belushka’ – kolejnej lokalnej rybki. Nie mamy szczęścia więc wybieramy tę samą rybkę co ostatnio. Nadal bardzo smacznie.

Gdy już zmrok zapada, ruszamy jeszcze na spacer wzdłuż plaży obserwując praktycznie brak ludzi. Miasteczko wymarłe.

2020-08-19

Spanie się przedłuża. Nic dzisiaj aż tak konkretnego w planie, więc można. Po 9tej opuszczamy nasz domek i ruszamy znów do Pogradca. Dzieci proszą o naleśniki i gofry a my przystajemy na ich prośbę. Cóż za błąd. Nie z ich winy, ale knajpka w której siadamy naleśniki podaje niemal od ręki, zaś na gofry było nam czekać niemal godzinę. Nerwy lekkie w towarzystwie się pojawiają.

Stąd ruszamy na Pogradec Castle. Nie, żeby był tam jakiś zamek. Według map, powinniśmy móc wjechać na sam szczyt, rzeczywistość jednak nie jest tak różowa. Zostawiamy auto jakieś 2 czy 3km od końca drogi i po demokratycznym głosowaniu, ruszamy w drogę. Z tą demokracją to piękny obraz nawet jest w naszej małej, 4 osobowej rodzinie – mimo, że decyzja padła szybko już po chwili głosujący okazali niezadowolenie lub wręcz wypierali się swojego wyboru. Z decyzjami trzeba jednak żyć, więc w środek dnia i największy skwar, zdobywamy szczyt – to chyba nasza tradycja co drugiego wyjazdu, że mamy taką przygodę.

Na szczycie nic, tylko piękny widok i tona śmieci. Parę fotek cykniętych i w powrotną drogę. W mieście idziemy obadać czy zjeżdżalnia na plaży jest otwarta, ale, że niestety nie jest, robimy tylko szybkie zakupy i wracamy do naszego Tushemisht.

W ręce z półtoralitrowym piwem za 1.25€, zasiadamy na plaży i rozkoszujemy się słońcem i dziś trochę bardziej wietrzną pogodą. Tak mijają ze 3 godziny. Zwijamy się na szybki prysznic, a zaraz potem z powrotem do ‘centrum’.

National Park od Drilon na mapie i w opisach zapowiada się dość niesamowicie. Niestety rzeczywistość trochę zawodzi. Tam, gdzie Albańczycy dbają o swoje domy i obejście, tak tu gdzie dobro jest wspólne, syf się piętrzy. Mimo to robimy krótką trasę łódką. Na kolacje się już nie decydujemy by nie sponsorować tych którzy wykorzystują do bólu ten kawałek przyrody.

Idziemy dalej na spacer tuż za wioskę, gdzie widzieliśmy wcześniej coś czego dzieci nasze jeszcze nie widziały – pałki tataraku. Zrywamy parę sztuk i łamiemy by pokazać jak to dziadostwo się sypie. Jeszcze za mało suche, ale dzieciaki łapią w czym ta zabawa była.

Na kolację lądujemy w Vila 31 gdzie wczoraj widzieliśmy sporo ludzi. Rybka ‘belushka’ dziś tu jest dostępna plus do tego zapiekanka naleśnikowo-serowa. Te pierwsze całkiem smaczne i mało ości, a te drugie trochę w smaku przypominało pierogi ruskie. Ogółem, najedzeni wszyscy są porządnie.

Idziemy jeszcze na spacer w drugą stronę wioski i obserwujemy nadciągającą burzę. Chyba nas ominie..

«1 2 345 ... 7»
«1 2 345 ... 7»