Albania 2020

2020-08-23

Nie spieszno nam ze względu na ilość czasu jaką mamy w Sarandzie dlatego smętnie schodzimy na śniadanie hotelowe. Jest wybór, każdy znajdzie coś dla siebie, a przede wszystkim dzieciaki mogą wybrać sobie sami, więc nie ma marudzenia. Po śniadaniu pada patriarchalna decyzja, jedziemy do Parku Narodowego Butrint, niedaleko Ksamilu. Oczywiście młodszaki niezadowolone, bo przecież jest basen, ale najpierw trochę dawki edukacyjnej, W drodze do, odbieramy pranie i za niecałe 45 minut jesteśmy na miejscu. Nie wiemy dlaczego ale wejściówka jest za darmo, same plusy. 

Całość parku mieści się na półwyspie i jest to pozostałość po starożytnym mieście Butrint z IV w p.n.e., większość budowli zachowała się w całkiem niezłym stanie i oczami wyobraźni można uzupełnić luki, niestety mozaika, która miała się znajdować w baptysterium została chyba przeniesiona lub zniszczona ?! Jest niesamowicie gorąco, lecz całość zwiedzania odbywa się w cieniu drzew liści laurowych, więc jest znośnie. Docieramy do zamku, ale najpierw kawiarenka żeby napić się czegoś, bo jakimś cudem zapomnieliśmy wziąć czegokolwiek do picia!!!! Południe, skwar, wspinaczka na zamek, zero wody – nasze dość typowe wakacje! W zamku mieści się niewielkie muzeum, które prezentuje znaleziska. Miejsce warte odwiedzenia, nie są to kolejne głazy, które trudno nazwać pomnikiem historii.

Wracamy do domu, ze stopem w sklepie i pędzimy za dziećmi do morza, a chwilę później do basenu. I tak w sennej scenerii odpoczywania, mija reszta popołudnia. 

Zbieramy się wieczorem na ucztę dnia, czyli dzisiaj odstępstwo od ryb i owoców morza, bo lądujemy w jadłodajni z gyrosami i kebabami, gdzie za niecałe 20 eur zamawiamy 4 porcje plus napoje! O dziwo, dzieciaki zadowolone, brzuchy pełne więc wracamy do hotelu by skosztować tutejszego kognacu. 

2020-08-24

Debatą wieczorną przy kognacu zdecydowaliśmy się po śniadaniu wybrać do Porto Palermo, by zobaczyć Zamek Alego Paszy. Humory dzisiaj gorsze, dzieci niewyspane i niechętnie do zwiedzania, słyszymy tylko, że chcą na basen. Ale Wacek nie daje za wygraną i już po śniadaniu prujemy SH8 w stronę Porto Palermo. Droga jest kręta, w górę i w dół, prawdziwy slalom i nieco choroba lokomocyjna daje się we znaki Lili. Po niecałej godzinie jesteśmy na miejscu, słońce pali niemiłosiernie, dobrze, że tym razem mamy wodę. Krótka wspinaczka na wzgórze i docieramy do zamku, opłata za dorosłych 100, dzieci free, a w środku cudowny chłodek. Całość twierdzy jest zachowana w dobrym stanie, kolejne pomieszczenia są opisane na kartonowych tabliczkach, ważne, że jest chłodno. Wchodzimy na taras, z którego rozpościera się widok na zatokę, zdecydowanie warto ale uciekamy przed słońcem.

Niedaleko od zamku znajduje się schron dla łodzi podwodnych, do którego mamy nadzieję zajrzeć, niestety co nas dziwi, na wejściu statek wojskowy więc rezygnujemy z nieautoryzowanego wejścia na teren wojskowy. 

Tak jak obiecaliśmy dzieciom wracamy do Sarandy, oferujemy zatrzymanie się na plaży w Borsch, która z drogi wydaje się rozległa ale nasi krzykacze chcą na basen.    

Tak oto spędzamy popołudnie, odpoczynkiem w promieniach słońca, pluskając się w morzu i basenie.    

Dzisiaj pada na restauracje Haxhi, znacznie oddalona od centrum, co już słyszymy od dzieci, daleko, nogi mnie bolą, nie wytrzymam. Ale zdecydowanie warto, Wacek zamawia doradę grillowaną, ja lokalne małże w sosie własnym, a Maks od dziś sam zamawia swoje jedzenie po wczorajszym fochu! Jedzenie jest zdecydowanie bardzo świeże, a miła atmosfera miejsca sprawia, że przyjemnie się tutaj człowiek czuje. Na koniec dostajemy półmisek owoców i ciasta jako deser. W pełni content, ruszamy na małe zakupki, Lila szuka czegoś dla siebie, Maks w końcu decyduje się zapytać czy może wypożyczyć sobie elektryczny skuter. Nabuzowany adrenaliną, z uśmiechem na twarzy, jeździ szaleńczo po uliczkach.  

Jako dodatek grillowana kukurydza do ręki na drogę i ruszamy do hotelu. W dalszym ciągu jestem w szoku, że Saranda to największy kurort Albanii, a dla mnie to małomiasteczkowy klimat z malutką promenadą i w dalszym ciągu lokalną atmosferą. 

W hotelu zabieramy ze sobą Ferint, lokalna ziołowa wódka, jak się dowiadujemy od dr.Google, dzieci zostają w pokoju z elektryką, a my na plaży, przy blasku księżyca łoimy ten trunek! Co za romantyczny wieczór!

2020-08-25

Po wieczornej libacji, wstajemy z opóźnieniem i decyzją rodzinną, od rana będzie morze i basen. Pełen relaks, tym razem popołudniem będzie bardziej aktywnie. 

Będąc w Sarandzie, należy wybrać się do miejsca, gdzie ta cała mieścina się zaczęła, a mianowicie do Monastyru 40 męczenników. Wacek tym razem nas nie zamęcza wędrówkami i zawozi nas na samą górę. W oddali gór zbierają się burzowe chmury i daje się odczuć zmianę  temperatury. Monastyr jest warty odwiedzenia, gdyż zachował się w niezłym stanie a sama struktura wewnątrz wygląda imponująco.

Z jednego wzgórza przemieszczamy się na następne do Zamku Lekursi. Teoretycznie to zamku już dawno nie ma, pozostałości  na których ktoś zbudowała restaurację. Za to widoki piękne na Sarandę i Korfu. 

Ostatnim punktem wieczoru jest Klasztor Św. Mikołaja w Mesapotam, samochodem 15 minut. Zjeżdżamy w polną drogę, niestety sama budowla jest zamknięta więc nie udaje się nam wejść do środka, ale samo obejście w świetle zachodzącego słońca jest miłym doświadczeniem. Wracamy do miasta na kolacje w Taverna Laberia, gdzie porcje są przeogromne, jedzenie smaczna i bardzo miła obsługa – godna polecenia restauracja. 

Jeszcze tylko pożegnanie z morzem bo już jutro ruszamy w trasę do Vlory, czas zmienić klimaty.