Bali 2012

bali

 

8-9.XI.2012, Cork-Amesterdam-Singapur-Denpasar-Sanur

Nasza wyprawa na Bali rozpoczela sie wylotem z Cork do Amsterdamu. Podroz trwala ponad 20 godzin a w tym czasie przesiadalismy sie 3 razy. Trzeba przyznac,ze podroz liniami KLM byla znacznie przyjemniejsza anizeli zaszloroczny lot na Kube.

Trzeba przyznac, ze ilosc jedzenie serwowanego podczas tej podrozy byla nie do pochloniecia nie mowiac o serwowaniu lodow podczas snu oraz cieplych serwetek wyjmowanych patyczkami z pudelka.

Ladowanie w Denpasar bylo conajmniej dziwne z tego wzgledu, ze chyba zadne z nas nie moglow uwierzyc, ze to juz. Lotnisko przywitalo nas goracym, wilgotnym powietrzem i sami bylismy zdziwieni, ze moze byc az tak cieplo w srodku zimy.

Jeszcze tylko kupno wizy dla naszej trojki i przeprawa przez bramke. Niestety kierowca, ktory mial na nas czekac i zawiezc na nocleg po prostu sie nie pojawil. Dlatego pozostalo nam szukanie transportu na wlasna reke. Juz po chwili znalezlismy odpowiednia osobe, ktora o dziwo wiedziala gdzie musi jechac. Podczas jazdy do hotelu Maks zdazyl pasc ze zmeczenia i tym samy pozostalo wnoszenie go do pokoju. Jeszcze tylko szybki prysznic i do lozek zeby jak najbardziej zminimalizowac jet lag. Maks w tym czasie smacznie spal co jakis czas  pochrapujac. Nie zapomnijmy dodac, ze nasze dziecko oszpecil podczas lotu SWOJEGO Misia, ktoremu amputowalismy noge.

10.XI.2012, Sanur

Pierwszy dzien na Bali rozpoczal sie bardzo wczesnie, szczegolnie dla mnie bo chlopaki spali w najlepsze. Ja w tym czasie zdazylam wziac prysznic, poniekad sie rozpakowac i zaatakowac recepcje w poszukiwaniu kodu dostepu do sieci.Tutaj zycie dla mieszkancow zaczyna sie wraz ze wschodem slonca. Wszystkie nawet najmnijesze listki i kwiaty musza zostac uprzatniete, basen przygotowany, lezaki gotowe z poduszkami a reczniki zwiniete. Musze powiedziec, ze po tak swierzym poranku i dobrym starcie nagle poczulam przyplyw mdlosci. Sama nie wiedzialam czy to przez ciaze czy przez drinka wypitego na nasz przyjazd do hotelu. Chcac troche zminimalizowac niezbyt dobre samopoczcue usiadlam na tarasie, po czym zainteresowany Maks przypelzal do mnie zeby razem sluchac spiewu ptakow. Kiedy Wacek sie obudzil poszedl do lazienki wykapac Maksa a ja w tym czasie wpadlam na switny pomysl przezwyciezenia mdlosci i proby zjedzenia banana. Niestety pomysl byl nietrafiony i wszystko trafilo do kanalizacji. Po tym prawie od razu poczulam sie znacznie lepiej i obiecalam sobie nie pic nic co nie pochodzi z zakrecanej i zalakowanej butelki.

Po tym calym incydencie ruszylismy na sniadanie zeby miec sile na caly dzien. Obsluga w hotelu Pri Kalepa byla bardzo mila i przyjazna – koty juz nie. Mielismy dosyc duzy wybor sniadan ale zapomnielismy calkowicie o rozmarach posilkow w cieplych krajach. Nasyceni wystrczajaca stwierdzilismy, zeby troche sie zrelaksowac spedzimy czas w hotelowym basenie a moze pozniej ruszymy zobaczyc pobliska plaze i troche miasta. Woda calkowice nas zaskoczyla byla ciepla, wresz goraca az trudno bylo sie przyzwyczaic do tej cieploty. Jak to zwykle bywa Polakow spotkasz wszedzie i tu po raz pierwszy mlodsza para zwiedzajaca Jawe, Bali i Komodo. Po szalenstwach wodnych postanowilismy pojsc na plaze. Jak sie okazalo byl odplyw a do tego piekielny skwar i malo kto siedzial w wodzie. Trudno powiedziec, ze plaza nas zachwycila – bardziej przekonala do pozostania aw hotelowym basenie. Przespacerowalismy sie deptakiem i pobliska uliczka by zobaczyc jak zycie tetni w Sanur. Ilosc skuterow i ludzi na nich przekraczala ludzkie pojecie niekiedy az trudno bylo przebic sie na druga strone uliczki. Co ciekawe co krok, doslownie co krok lezaly podarki dla bostwa wiec trzeba bylo uwarzac jak sie chodzilo. A w podarkach mozna blo znalezc od podstawy – kwiatow, ryzu do modyfiakcji – cukierkow kopiko i papierosow.

W drodze powrotnej zasiegnelismy jezyka a propos jutrzejszej  przeprawy na wyspe Gili Trawangan. Jak sie okazalo najlepsza opcja byla podroz szybka lodzia, gdyz zajmowala jedynie 1,5 h a oplata obejmowala bilet powrotny.

Po tym spacerze wrocilismy do hotelu zeby nieco schlodzic sie w basenie i odpoczac od tego gwaru miasta. Tym razem zbyt dlugo nie siedzielismy, gdyz skwar jaki lal sie z nieba dal sie odczuc na skorze kazdego z nas. Nie wiedziec czemu osadzilismy,ze po tak narnym sloncu i zachmurzonym niebie nie specjalnie mozna sie spiec – jednak mozna i to bardzo. Wrocilismy do pokoju zeby sie wykapac i ruszyc na obiado kolacje ale po prysznicu oboje z Maksem po prostu wykonczeni zasnelismy. W tym czasie Wacek zdazyl wybrac sie na obiad i zabukowac bilety na porankowy rejs na GilI T. Po dosyc dlugim snie wybralismy sie cos zjesc, dlugo nie szukalismy gdyz przydrozna kanjpka oferowala jedzenie tanim kosztem a para Europejek wskazywala swoje zadowolnie z jedzenia. Jak sie okazalo wybor miejsca byl strzalem w dziesiatke i moze wystroj  (tak duze slowo jak na ta jadlodajnie) dawac duzo do myslenia to jedzenie bylo przygotowywane na biezaco a cena za porcje smazonego rzyu z kurczakiem byla wrecz smieszna. Niestety jakos nie potrafilam skonczyc swojej porcji mimo tego, ze byla tak dobra – Wacek oczywiscie nie odpuscil zeby zostawic choc troche na talerzu. Po tym jedzenku poszlismy na plaze zobaczyc jak to wyglada blizej zachodu slonca. Jak sie okazalo zycie dla miejscowych zaczyna dopiero sie terac, wylegaja sie z rodzinami zeby sie wykapac, zjesc kolacje wszyscy razem i zaznac relaksu po dniu spedzonym na pracy. Sami skorzystalismy z tego, ze nie jest tak goraco i pzowlilismy Maksowi troche sie powyglupiac. Maks stwierdzl, ze typowe balijskie lodzie to ‘pajaka na wodzie’. Kiedy jedne z ostatnich swiatel zgasly ruszlismy w strone hotelu bo teraz rozpoczynalo sie zycie klubowe na plazy. Zeszlismy jeszcze na chwilke do hetowego lobby zeby uregulowac rachunek i posiedzie chwilke przy zimnym napoju. Wiedzielismy, ze musimy polozyc sie znacznie wczesniej gdyz jutro pobudka o 6.30 zeby zdazyc na statek.

W miedzyczasie Maks zauwazyl, ze Misiowi brakuje nogi nazywjac to – o dziura w Misiu. Wiec musialam sprobowac naprawic jego kolege, zeby przestal plakac. Tak wiec wazna wskazowka – zawsze miej ze soba igle i nitke bo nigdy nie wiesz czy nie zostaniesz misiowym chirurgiem.

11.XI.2012, Sanur-Pangaibay-Gili Trawangan

Pomimo wczesnej pobudki tylko Maks wskazywal opory ze zwleczeniem sie z lozka. My zdazylismy sie opoardzic, Wacek zniosl walizki do recepcji i zeszlismy na dol zeby zjesc sniadanie. Tu zpo sniadaniu zasiedlismy zeby czekac grzecznie na nasz autobus i gdy wybila ostateczna godzina przyjazdu troche sie zaczelismy martwic, ze jeszcze go nie ma. Przezorny Wacek zadzwonic do agenta i jak sie okazalo autobus jest w drodze; gdy tylko zakonczyl rozmowe pojawil sie autobus. Tak wiec ruszylsimy do Panang Bay.  Droga trwala okolo godziny, w tym czasie Maks zdazyl zasnac, a my moglismy podziwiac widoki typowej Bali. Niemal co rusz stal warszat kamienierski, gdzie mozna bylo nabyc swiatynie lub posazki bostw,  sklepy roslinne a takze piasek – chyba pochodzenia wulkanicznego bo czarny – do wyrobu swiatyn i posagow. Juz podczas tej trasy mozna bylo zauwazyc pola ryzowe i tarasy, ktore ulokowane byly niemal wszedzie. Bo godzinie dojechalismy do malejgo portu z ktorego odplywaly milion lodzi. O dziwo serwiz byla znakomity, gdyz nie musielismy sie martwic o rozladunek walizek, mielismy tylko odebrac bilety w kasie i poczekac na znak. W tym czasie zostalismy zaatakowani do kupna okularow przeciwslonecznych, owocow, chipsow i innego badziewia. Skusilismy sie tylko na banany ze wzgledu na niejadka Maksa. Po 10 minutach i Wacka twierdzacego, ze zotal obsluzony w kasie biletowe przez okalaczenego mezczyzne (nie mial lokci, zamiast tego wyrastaly mu dlonie z olbrzymymi pazurami – jakbym slyszala Maksa opisujacego potwora spod lozka) ruszylismy w strone naszej lodzi. Dosyc sprawnie to wszystko poszlo i juz po chwili siedzileimy wDosyc sprawnie to wszystko poszlo i juz po chwili siedzileimy wgodnie na siedzeniach. Troche dziwnie byly zamontowane bo nie dostawalam stopami do podlogi, jak wiekszosc lokalnej miejscowosci. Po chwili zostalismy poisntruowanie jak sie zachowac w czasie awarii, zakladanie kamizelek itp a dodatkowo kazdy dostal posilek – mala buleczke z czekolada, wode i cukierka; szczerze ktozby sie tego spodziewal.  Podroz troszke sie dluzyla szczegolnie Maksowi, ktory caly czas upieral sie zeby wracac do domu. Po krotkim przystanku na Lombok ruszylismy dalej by po 5 minutach znalezc sie na miejscu. Szczerze powiedziawszy odkad ogladalam ta wyspe na mapie i zdjeciach satelitarnych, chyba niegdy nie przypuszczalam, ze bedzie ona taka mala. Po wyjsciu na brzeg czekalismy moment na nasze walizki i dalej szukac noclegu. I tym razem dopadl nas jakis Polak – pan Tomek mieszkajacy cale zycie w Kaliforni, chcial zamienic kilka slow w ojczystym jezyku.  Po krotkim marszu znalezlismy nasza kwatere – Welcome Inn prowadzona przez Rosjanke Olge. Niestety musielismy chwile poczekac bo pokoj nie byl jeszcze gotowy.

Kilka spostrzezen jak do tej pory – prawie 90% Balijczykow to buddysci a wyspa Trawangan to 100% muzulmanie. Zwierzeta jakie mozna tu spotkac to tylko koty o dziwnej odmianie, gdyz bez ogona. Jest on w mniej lub wiekszej czesci szczatkowy. Nie ma na wyspie ani jednego psa a kilka razy dziennie zamiast rozglosni radiowej mozna posluchac modlitwy z meczetu, czy sie tego chce czy nie. Procz tego na wyspie nie ma ani samochodow ani motorow – jedyny transport to ogromna ilosc rowerow i bryczki konne.

Po wprowadzeniu sie na dobre do pokoju, oboje stwierzilismy ze zrobimy sobie maly spacerek ale racje odpuscimy sobie slonce i plaze ze wzgledu na nasze chrupiace skorki.  Juz po chiwli bylimy w centrum ratowania zolwi morksich. Maks byl zachwycony i tylko biegal kod zbiornik ado zbiornika w poszukiwaniu zolwia, ktorego lubial najabrdziej. Znuzeni nieco i zglodniali wstapilismy do knajpki, ktora zaserwowala nam w razsadnej cenie ryz i makaron w sosie slodko kwasnym z kurczakiem. Po obiadku wrocilismy do pokoju bo mielismy nadzieje, ze Maks zrobi sobie swoja drzemke ale po godzinie szalenstw i biegania zdecydowalismy sie isc na plaze troche powiarowac na piasku unikajac slonca.  Udalo nam sie znalezc przyajzne miejsce gdzie Maks szalal troche w wodzie, troche na plazy podczas zaprzyjazniania sie z tutejszymi dziecmi i troche podczas poszukiwania krabow. Gdy doszlismy do domu, umylismy sie i stwierdzilismy, ze pora isc na kolacje Maks zasnal mi na barana zanim zdazylsimy gdziekolwiek dojsc. Tym samym zjedlizmy swoje posili a jego naleznik z nutella wzielismy na wynos gdyby nagle sie przebudzil i byl glodny.

Zmeczenie szybko usnelismy w koszmarnie goracym pokoju przy pracy dwoch wiatrakow.

12.XI.2012, Gili Trawangan

Noc byla wrecz koszmarem, Maks budzil sie w kolko z krzykiem i brakiem checi do uspokojenia sie i ponownego zasniecia.Obudzilismy sie dosc wczesnie rano zmeczeni i wyczerpani nocnymi wybrykami Maksa stwierdzilismy, ze chyba najlepszym wyjsciem bedzie pojscie na plaze i ze wzgledu na lakkie oparzenia skorne zostaniemy w cieniu. Maks nieco poszalala w wodzie, na piasku zjadl swoje rugie sniadanie i zaraz po tym zasnal w najlepsze na plazy. Ja w tym czasie zostalam namowiona przez jedna z lokalnym kobiet na pedicure. Milam male obiekcje gdyz chwile wczesniej obie siedzialy za moimi plecami i sie iskaly.

Od Ady, tak miala na imie, dowiedzialam sie, ze wiekszosc osob pracujacych tutaj pochodzi z Lomboku ale tu jest wiecej turystow wiec mozna cos zarobic. Procz tego dowiedzialam, ze miejscowi jedza tylko ryz z warzywami i czasem miesem na wszystie mozliwe posilki. Nalesniki z bananami to jakis wymysl dla turystow. Z tego co udalo mi sie rowniez dowiedziec to fakt, ze za szkole trzeba tu placic a zajecia trwaja tylko do 12.

 

Tym razem lezelismy prawie 5 godzin w cieniu, w tym 3 godziny Maks spal w najlepsze odsypiajac noc. My w tym czasie mielismy chwilke zeby poczytac i sie zrelaksowac. Po tym jak Maks sie przebudzil zlapalismy bryczke zeby dojechac do porttu i znalezc tam miejsce gdzie mozna bylo by cos zjesc. Musze powiedziec, ze to miejsce do ktorego udalo nam sie trafic bylo…. co tu duzo mowic. W standardzie europejskim nie mialo by sznasy bytu juz nie mowiac o tym zevy serwowac jedzenie. Niestety potrawy ktore otrzymalismy nie specjalnie nam smakowaly wiec zjedlismy tylko tyle i sie udalo i udalismy sie do domu wziac prysznic. Rowniez wtedy sprobowalam ichniejszego napoju, p oktory wszyscy siegaja – Tehbotol; nigdy wiecej byla to jakiego  rodzaju herbata ubran a wbutelke coca coli.  Dopiero wtedy uswiadomilismy sobie jak lezenie w cieniu wplynelo na nasze skory….. rozpacz w bialy dzien. Od razu rozpoczelismy procedury naprawcze zaczynajac od bepantenu bezposrednio na skore. Kazdy z nas rozpoczal wypoczywanie gdy nagle zerwal sie potezny wiatr i rozpoczela sie ulewa. Po tym deszczy wyrbalismy sie na kolacje, nie bylo to nic przyjemnego gdyz na uliacach staly jeziora brudnej wody przez ktore musilismy sie przedzierac. Jak sie okazalo czesc na prawo do portu byla bardziej skromniejsza, na lewo mozna bylo znalezc naprawde kilka zdecydowanie bardziej ekskluzywnych hoteli i restauracji. Tym razem mozna bylo podziwiac wszelakiego rodzaju stworzenia morskie wystawione na sprzedaz i gotowe by zostac zgrillowane. Nagle Maks zaczal marudzic, ze jest glodny wiec szybkim krokiem ruszylismy na kwatere zeby dac mu kolacje. Jeszcze tylko wstapilismy na wieczorny market z jedzeniem ale niestety nie moglismy zostac dluzej tego wieczora. Maks zaraz po tym jak zjadl kolacje zapadl w sen a wtedy rozpetala sie typowa tropikalna burza. Wacek wyskoczyl jeszcze na market bo zachcialo mi sie tej grillowanej kukurydzy a on natomiast dal sie naciagnac na jakiegos kurczaka i placki kukurydziane. Skonczylo sie tym, ze ja skonsumowalam kukurydze w mgnieniu oka a jego kolacje pohlonely glodne koty. Trudno powiedziec kiedy miala swoj koniec bo kiedy kladlismy sie spac tuz przed 12 nadal padalo.

I prawie zapomnialam dodac, ze z wiekszosci kranow i prysznicow na wyspie leci slona woda – taka ciekawostka. Gdy czytalismy w przewodniku o tym jakos nie chcialo nam sie w to wierzyc, ale rzeczywiscie to szczera prawda.

13.XI.2012, Gili Trawangan

Po nocnej ulewie prawie nie bylo sladu porankiem, kilka kaluz i nieco bardziej wilgotno niz dnia poprzedniego. Po sniadaniu i ogarnieciu ruszylismy wypozyczyc rowere z zamiarem przemierzenia wyspy. Maks byl wniebowiety, gdyz siedzisko zostalo zamontowane z przodu i mogl patrzec przed siebie a dodatkowo trzymac kierownice. Chcielismy pojechac dosyc daleko ale jak sie okazalo wiekszosc drogi poza turystyczna czescia wyspy jest zasypana przez piasek, tak wiec pol na pol trzeba schodzic z roweru i go prowadzic. Niestety tuz za zakonczonymi villami zaczyna sie strefa rozbudowy turystyki a co z tym idzie – smieci i brak zagospodarowania tej czesci wyspy. Jednakze trzbea powiedziec, ze plaza z tej strony jest znacznie bardziej atrakcyjna. Frustracja wziela gore i postanowilam, ze wracamy bo tak jazda to nie jazda. Worcilismy do domu, zabralismy potrzbne rzeczy i pojechalismy rowerami na plaze. Maks pokapal sie troche z Wackiem, pobawil w piasku przesypujac go zmiejsc na miejsce. Po czym zaczelo naprawde grzmiec i chumra opadow zaczela przesuwac sie z Lomboku w strone Gili T. Na poczatku tylko pokrapywalo ale po chwili  zaczelo padac, szybko sie uwinelismy i skoczylismy na obiadek – rzeklabym idealna pora. Bylismy juz tu wczesniej i musze powiedziec, ze tym razem zamoiwlam sobie kurczaka z ryzem, szkoda tylko ze trafilam na jeden maly kawaleczek. Maksowi zamowilismy frytki majac nadzieje, ze choc troche przypominaja frytki – i o dziwo nasz szkrab zjadl prawie wszystko z talerza. Wacek! Tak ten dzisiaj sie dogadal z kelnerem, dostal porcje ryzu i wysmazone na wior male kawaleczki kurczako-przepiorki. Wiecej tam bylo kosci anizeli miesa, nie wspominajac o tym, ze znalaz w sowim zestawie kurzo-przepiorcza nozke! Tak to bylo cos!

Po sytym obiedzie dojechalismy do domu, zeby wreszcie sie wykapac! Kazdy z nas zalegl, Maks zaczal ogladac bajki i tak jak myslelismy odplynal a razem z nim Wacek. Ja zabralam rower i pojechalam porobic troche zdjec zeby zostalo nam cos z wakacji. Przy okazji jak to zwykle ja, zatrzymalam sie przy straganie z owocami – dla Maksa 4 male jabluszka, dla nas Snake Fruit i …….a po drodze wymarzony ananas w formie loda! Wrocilam do chlopakow,w tym czasie Wacek zdazyl sie przebudzic i razem spalaszowalismy snake fruita – niezbyt. Rzeczywiscie ciekawy, gdyz skorka ma jak z weza a w srodku 3 owoce przypominajace orzechy brazylijskie. W smaku troche jak ananas ale nie przypadl nam do gustu. Natomiast mangosteen rewelacja, wyglad jak czosnek, dziwnie obslizgly, ale soczysty kwaskowato slodki – naprawde smaczne. Ja zabralam sie za palaszowanie ananasa gdyz na jego widok az mi lecial slinka, chyba nigdy w zyciu nie jadlam tak slodkiego – prawie jak z puszki.

I tego popoludnia zebraly sie niesamowite chmury i zaczelo gwaltownie padac. Niesamowita ulewa trwala niemal cale dwie godziny, cale szczescie Maks w tym czasie spal wiec nam nie pozostalo nic wiecej jak opoczywac.

Kiedy wreszcie Maks sie przebudzil i przekonalismy go, zeby pojechac rowerem do miasta zblizala sie prawie godzina 18. Udalo nam sie zalatwic bilet powrotny na Bali i sprawdzic noclegi kolejnego celu podrozy. Po tym udalismy sie na targ z jedzeniem zeby pobrobowac czegos nowego. Strasznie chcialam skosztowac spring rolli ale jak doszla Wacka kolej to Pan oznajmil, ze sie skonczyly. Tak wiec zakupilismy nudle z kurczakie i salatka. A pozniej skusilam sie na cos slodkiego nalesnika z kokosem. Ale jaki byl to nalesnik, prawie jak ciasto – musze powiedziec, ze naprawde smaczny i powtorze ten zakup dnia nastpnego! Niestety Maks juz strasznie marudzil wiec zebralismy sie do domu, tyle ze jemu nie bylo wcale do spania. Ostatecznie zasnal podczas ogladania Boba Budowniczego a ja razem z nim.

14.XI.2012, Gili Trawangan

Dzisiaj Maks obudzil sie dosyc wczesnie i rozpoczal dzien od obudzenia sasiada. My probowalismy jeszcze cos dosypiac ale nie specjalnie sie udawalo. W koncu zebralismy zeby zjesc sniadanie i ruszylismy oddac rowery i zapisac Wacka na nurkowanie. Jak tylko dokonalismy wszystkich formalnosci, poszlismy na plaze. Wczroajsza burz isztorm zrobily swoje, gdy na palzy pojawilo sie jeszcze wiecej rafy a i fale dzisiaj byly znacznie bardziej grozne. Maks chwilke sie pokapal, pobawil w piasku, pouciekal przed falami i juz wybralismy sie na trening Wacka w nurkowaniu. W tym czasie Maks prawie usnal, a ja prawie odpowiedzialam na maile w sprawie nolegu. Tuz po szkoleniu wybralismy sie na lunch, i tym razem udalo mi sie trafic na bardzo smacznego kurczaka w zupie warzywnej z ryzem. Maks chcial makaron ale ostatecznie nie zjadl prawie nic. Jak tylko go wykapalam i polozylam zeby ogladal bajki, zasnal snem sprawiedliwego. W tym czasie Wacek wybral sie na nurkowanie a ja wyleglam na taras, chwilke pogawedzilam sobie z Olga, gdy nagle ulica tuz kolo nas przeszedl orszak weselny. Ludzi bylo naprawde nieslychanie duzo, wszsyscy strojnie ubrani, pod parasolami a za nimi na platformie ogromne 3 glosniki wiec trudno bylo nie zauwazyc lub nie uslyszec, ze sie zblizaja. Niestety nie udalo mi sie zrobic ani jednego zdjecia bo Maks spal i tylko wygladalam zza plota zeby dojrzec cokolwiek.

Kiedy Wacek wrocil z nurkowania…..

Po tej opowiesci obudzil sie nasz kochany Synek i zerwawszy sie na rowne nogi oznajmil, ze chce rower. Stwierdzilismy, ze tak musimy isc zalatwic pare rzeczy wiec wezmiemy na chwilke rower, Wacke z nim pojezdzi i porobi zdjecia, a jak w tym czasie sprawdze czy udalo nam sie znalezc nocleg i kierowce, ktory nas odbierze z Pangai Bay. Maks byl wrecz przeszczesliwy kiedy zobaczyl swoj rower z fotelikiem. Wacek pojechal z nim na przejazdzke a ja zadomowilam sie w jednej z restauracjji, zeby nadgonic sprawy mailowe. W tym czasie dwa razy zabraklo pradu wiec siedzialam i musialam wdychac drazniacy dym palonego kokosu zmieszanego z jakims dopalaczem. Po chwili zjawili sie moi chlopacy i Maks stwierdzil, ze zje makaron. Zamoiwlismy mu swiderki bo wiem, ze je lubi najbardziej. Jak tylko kelnerka wniosla jego kolacje na stol juz nie pamietam kiedy ostatnio mu sie tak zaswiecily oczy. Lezac i ogladajac jakas bajke wpychal sobie makaron do buzi, oboje bylismy w szoku, ze nie musimy go zachecac do jedzenia. Nafaszerowani i w pelni zorganizowani na dzien nastepny pojechalismy jeszcze na targ po sajgonki, ktore dzien wczesniej sie skonczyly. Powiem szczerze, ze takich dobrych jeszcze nie jadlam. Do tego dwie kolby kukurydzy na droge i do domu. Jeszcze tylko kapiel Maks i mozna sie polozyc po tak dlugim dniu. Niestety blogi sen zostal przerwany naglym brakiem pradu co znaczylo wylaczeniem wiatrakow i rozpoczeciem sie masowego pocenia. Gdy wyszlam na zewntarz bo wydawalo sie znacznie chlodniej udalo mi sie zansac na fotelu a obudzil mnie szum wiatraka wiec wrocilam do srodka.

15.XI.2012, Gili Trawangan-Pangaibay-Tirta Gangga

Poranek byl bardzo wczesny, gdyz Maks postanowil wstac tuz po 6. Zaczelo sie od spiewania i tanczenia oraz krzyczenia na tarasie. Staalismy sie jakos przecierpiec ten ranek i go nieco przedluzyc ale nie specjalnie sie dalo. Po sniadaniu spakowalismy nasze bagaze i psozlismy do ‘Sali odpraw’ lodzi, ktora znajdowala sie na plazy. Tym razem juz nikt nie pomagla z bagazami i trzbea bylo sobie samemu radzic. Ostatecznie przyplynely dwie lodzie i cala wataha czekajaca zostala podzielona na dwie grupy, w zaleznosci od miejsca docelowego. Wsiedlismy do znacznie mniejzej lodzi niz ostatnio i ruszlismy. Maks jeszcze przez chwilke byl zainteresowany falami ale juz po chwili oparl sie o moje kolano i zasnal w najlpesze pomimo niesamowitych wstrzasow. Niestety tym razem podorz mi nie sluzyla i po chwili zaczelo mnie mdlic, robic sie slabo. Podroz nie nalezala do najlepszych i modlilam zeby dobiegla konca. Kiedy zobaczylma znajomy brzeg bylam wniebowzieta i szczesliwa, ze to juz koniec mordegi.

Wysiedlismy z lodzi i ruszylismy w strone parkingu po czym zastalismy zaczepieni przez Gede. Wsiedlismy do samochodu i ruszylismy w droge do Terra Gangga. Zrobilio sie calkiem przyjemnie gsy w samochodzie bylo sprawna klimatyzacja i kazdy z nas nabral energii. Po przybyciu na miejsce rzeczywiscie bez dwoch zdan widok na tarasy ryzowe i wulkan byl niesamowity. Zostawilismy bagaze i zeszlismy schodami na dol do Wodnego Palacu. Sceizka prowadzila wsrod pol ryzowych, drzew mango i durianow – chyba pierwszy raz mialam mozliwosc ogladania tego na zywo. Jak sie okazalo  droga byla rzeczywiscie krotka i juz po chiwli bylismy na miejscu. Jeszcze tylko wstep RP 10000 i moglismy przekroczyc bramy palacu. Niesamowite miejsce wrecz magiczne. Szkoda ze trafilismy na przyjazd turystow i wszedzie bylo niesamowicie gwarnie i tloczno. Mozna tylko sobie wyobrazic jak to miejsce wyglada o wschodzie slonca. Po tym poszlismy skorzystac z basenu i tu kolejne zaskoczenie trzeba za niego placic RP 10000, a jak przeciez bilet wstepu nie obejmuje basenu. Weszlismy i od razu Wacek z Maksem wszedl do wodu, ja natomiat przerazilam sie jak bardzo jest ona zimna i zostalam sobie na brzegu. Chlopaki poszeleli w wodzie, pozniej Maks zdazyl spasc ze smoja i rozwalic sobie glowe i na tym skonczyla sie wizyta w palacu. Tuz przy drodze zasiedlismy zeby cos zjesc i jakie bylo nasze zdziwione w zwiazku z cenami. Wszystko bylo o polowe nansze anizeli w Gili T. I chyba teraz mozemy naprawde porownac jak bardzo nie warto wybierac sie na wyspy, ktore zrobily sie tak popolurane w ciagu ostatnich paru lat. W trakcie jedzenie nieco sie rozpadalo wiec zostalismy troszke dluzej. Jeszcze tylko male zakupki przed powrotem do domu i wspinaczka do gory. Kiedy dotarlismy na szczyt z kazdego z nas lal sie pot ale okazalo sie byc znacznie chlodniej niz na dole.Po chwilce odpoczynku Maks stwierdzil, ze jest zmeczony i chce isc spac. W moemncie kiedy weszlimsy pod prysznic zgaslo wszedzie swiatlo i za chwilke Gede przypelzal ze swieczka. Powiedzial, ze byc moze elektrycznosc wroci za 30 minut, tak wiec Maks kapal sie przy swieczce a pozniej posiedzielismy sobie przy swieczce na tarasie wspominajac co dzisiaj przezylismy. Pobawilismy sie jeszcze w teatrzyk cieni,Maks jeszcze raz powtorzyl co dzisiaj robilismy i poszedl spac. My chyba pierwszy raz po przyjezdzie odczulismy chlod wieczora i do pozna posiedzielismy sobie na tarasie.

16. XI.2012, Tirta Gangga

Chyba po raz pierwszy od dluzszego czasu spalo nam sie naprawde dobrze – upal byl znosny i kazde z nas jakos tak zrelaksowany byl bardziej. Rankiem chwilke jeszcze poleniuchowalismy w lozkach po czym udalismy sie na sniadanie. Tym razem mielismy wybor procz nalesnikow bylo mozliwosc jaffle i tostow z jajkiem. Jakos tym razem zatesknilam za chlebem i zeby troche zroznicowac diete poprosilimy o tosty z jajkiem. Oczywiscie oczekiwalismy tostow i jajak sadzonego a to byly dwa dwa tosty z jajecznica pomiedzy. Dla Maksa poprosilism o jaffle z jajkiem, bo bylismy prawie pewni ze to tosty a to byly dwie kromi chleba tostowego z jajkie w srodku zapieczone w jakims urzadzeniu. I uwaga tutaj po raz pierwszy Maks zjadl cos innego na sniadanie niz platki z mlekiem lub kawalek nalesnika. Takze ucieszylismy sie wiedzac, ze sobie pojadl.

Chwilke po sniadaniu zapytalismy Gede czy moze nas zawiezc do  Pura Lempuyang Luhur. Oczywiscie nie specjalnie ma cos do robienia wiec sie zgodzil i zamoiwlismy tez u niego transport do Loviny na nastepny poranek.

Gotowi do dorgi zostalismy zawiezieni pod Pura Lempuyang Luhur. Od razu zostalismy zaatakowani przez bardzo sympatycznego czlowieka, ktory wytlumaczyl nam jak dziala caly system. Od razu zostalismy poinformowani ze musimy wypozyczyc sarungi a jesli checmy zeby zawieziono nas blizej gory gdzie zaczyna sie wspinaczka do swiatyn to tez jest kolejny koszt. Stwierdzilismy ze sami zobazymy swiatynie pierwsza, ktora okazala byc sie naprawde majestatyczna, zo ogromna brma wejsciowa przez ktora mozna bylo zaobczyc szczyt wulkanu. Na sama gore prowadzily 3 rzedy schodow. Po wyjsciu ze swiatyni czekal na nas juz przewdonik z motorami – jeszcze kilka chwil pogawedzil sobie z nami i ruszylismy  w gore. Szczerze to cala jazda byla naprawde ciekawo-niebezpieczna ale dzieki temu juz po chwili bylismy na gorze. Tam zobaczylismy swiatynie nr 2, ktora byla znacznie mniej okazala. Rusyzlismy wiec schodami do swiatyni numer 3. Trudno powiedziec od czego zalezy jak sie ludzie zajmuja swiatyniami – wydawac sie by moglo ze skoro sa na szlaku do  nastpenej to powinno byc rownie schludnie. Ta swiatynia wrecz obracala sie w pyl a szczatkowe prace naprawcze niespecjalnie pomagaly ale wrecz szpecily jej urok. Kiedy udalo nam sie dotrzec do swiatyni nr 4, ta okazala sie byc rownie majestatyczna jak swiatynia pierwsza.

W tej jednak wszem i wobec panowaly malpy. Nic dziwnego ze zadomowily sie tutaj na dobre skoro grono pielgrzymow na biezaco zapewnia im zapasy jedzenia,i to nie byl jakiego. Maks troszke je pokarmil, troche pogonil ijuz bylismy gotowi do drogi powortnej. Nawet przez moment nie mhyslelismy o tym, zeby wejsc do swiatyni na szcyzcie gdyz juz teraz Maks okazaywal oznaki zmeczenia. Schodzenei bylo meczarnia, gdyz musileismy go niesc na barana na zmaine. Gdy zobaczylismy postoj motorow przy swiatyni nr 2 oczy nam sie zaswiecily ze szczescia. Nasi driverzy zebrali nas na dol a ja przez cala droge wyobrazalam sobie w jaki sposob zginiemy. Nic takiego sie nie stalo i szczesliwie zjechalismy do bay startowej. Jeszcze tylko zimny napoj bo Gede nie przyjechal i po chwili siedzielismy w samochodzie z mysla ze juz wkrotce bedziemy w pokoju. Podczas jazdy Maks zdazyl zasnac w najlepsze dlatego jak tylko dojechalismy, zostal delikatnie przetransportowany do pokoju. Popoludnie minelo sielsko, gdyz Maks spal w najlepsze i tylko czekalismy az sie obudzi ten nasz maly dran.

Jego pobudka nastapila dopiero nieco po godzinie 16 i od razu chcial sie kapac, przelewac wode z wiaderka do kubelka i odwrotnie. My natomiast wyglodzenie chciclismy zejsc na dol na obiad i na  basen do Wodnego Palacu. Po kilku dorbych chwilach przekonywac w koncu udalo nam sie go zmusic zeby szedl na dol z nami. Tym razem naprawde udalo nam sie obrze zjesc a Maks wciznal ala porcje makaronu – nie moglismy sie nadziwic. W tym czasie zaczelo solidnie padac wiec odczekalismy najgorszy deszcz i zaserwowalismy Mlodemu obiecanego loda w nagrode za zjedzony obiad. Jak tylko deszcz przestal padac tak intesnywnie zmierzylismy w storne Wodnego Palacu. Tym razem ze wzgledu na pogode nie bylo tak duzo ludzi wiec mozna bylo zrobic kilka fajnych zdjec i obejrzec wszystko dokladnie. Na koniec poszlismy na basen ale ze wzgledu na zblizajay sie wieczor bylo naprawde pusto. Po chwili stwierdzilismy, ze zbliza sie zachod slonca wiec trzeba uciekac do domu bo sciezka w gore nie ma oswietlenia i bedziemy bladzic w ciemnosciach. Jeszcze tylko zakupy na wieczor i juz maszerowalismy do gory. Po raz pierwszy od kilkunastu lat widzielismy tyle swietlikow nad kanalem wodnym wzdloz ktorego szlismy. Cale szczescie udalo nam sie dojsc bez szwanku bo zaczelo robic sie naprawde ciemno. Wieczor spedzilismy z rodzina Gede, ogladajac gekony i wielkie zuki, a w tym czasie Maks odgrywal przedstawienie z serii  ‘improwizacja jednego aktora’. Po chwili zamyslenia jednak stwierdzil, ze jest zmeczony i chce spac. Wydawac sie moglo ze mamy wieczor dla siebie a tu Maks postanowil jednak jeszcze posiedziec z nami i pogawedzic.

*Dzisiaj dowiedzialam sie, ze dzieci chodza do szkoly 6 dni w  tygodniu od 7 rano do 12. Obowiazuja ich mundurki: w poniedzialek i wtorek bialy, srode czwartek rozowy, piatek sobote czekoladowy i jeszcze blekitny – sportowy.

*Zauwazylismy, ze wiele osob ma przyklejony surowy  ryz do czola wiec zapytalismy sie w jakim celu sie to robi. Podczas porannego lub popoludniowego blogoslawienstwa przykleja si ego do czola, na znak dobrego myslenia, mowienia.

 

17.XI.2012, Tirta Gangga-Lovina

Wstalismy dzisiaj nieco wczesniej ale ranek znowu sie przeciagnal. Po sniadaniu poczekalismy chwileczke na Gede, gdyz modlil sie przed podroza. Po chwili zebralismy nasze bagaze i ruszlismy w strone Loviny. Trzeba powiedziec, ze prowadzenia samochodu to chyba Gede uczyl sie sam bo pomimo dobrej drogi, rozwinal predkosc 70km/h nie mowiac o tym, ze nigdy nie wrzucil piatego biegu. Dosyc dlugo trwala ta podroz i dojechalismy dopiero na 11.30. Hotel niczym sie nie wyroznial a jak sie okazalo z basenu mozna bylo skorzystac w pobliskim hotelu. Zostawilismy bagaze, porozmawialismy z naciagaczem na wycieczki przerozne i poszlismy zobaczyc tutejsza plaze. To, ze piasek bedzie czarny wiedzielismy z opisow ale co innego czytac a zobaczyc na wlasne oczy. Woda w morzu niebiansko ciepla. Na plazy leniwie siedzialo kilka lokalnych przedstawicieli. Tutaj w Lovinie mozna zauwazy rzeczywiscie, ze jestesmy poza sezonem. Niestety plaza pomimo tego, ze tak ciepla i zachecajaca do kapieli to strasznie brudna, mnostwo smieci plywa w wodzie i az trudno sie przekonac do wejscia. Juz po chwili stwierdzilismy, ze wracamy i ochlodzimy sie w basenie. Procz nas kapal sie jeszcze jednak para wiec mielismy cala przestrzen dla siebie. Po 10 minutach przyszla burza ale my tylko dowiadczylismy kilku kropelek wiec nawet nie myslelismy o wyjsciu z basenu. Gdy juz wystarczajaco sie wymoczylismy a ja poczulam prawdziwy glod postanowisliym poszukac jakies malej knajpki, gdzie mozna by porzadnie zjesc – nawet Maks zdeklarowal, ze chce makaron.

I tym niecnym sposobem wyruszylismy w prawie 2 godzinny spacer. Jak sie okazalo Lovina jest w tym czasie wymarlym nadmorksim miasteczkiem. Kiedy nie ma turystow wiekszosc lokalo jest zamknieta albo co gorsza na sprzedac lub do wynajmu. I tak szlismy, i szlismy glowna droga gdzie nie bylo doslownie nic. W oddali zobaczylismy cos na ksztalt centrum wiec podazylismy tam. Niestety jesli nawet byla jakas knajpka to oferowala jedzenie dopiero od godziny 18, ale proszono nas zeby wrocic. Ostatecznie zdenerwowani cala sytuacja i dziwnym obrotem sprawy, zaserwowalismy Maksowi – kakao, chipsy i paczka oraz w ramach zachety do powrotu do domu samochodzil z cukierkami. Zmarnowani i przytloczeni faktem, ze musimy wrocic ruszylismy w droge powrotna. Kiedy wreszcie dotarlismy do hotelu padlismy na poduchy, poprosilismy o menu. Tym razem Wacek poszedl w znane nam juz nasi goreng a ja w spring rolle, gdyz od tego chodzenia odechcialo mi sie jesc. Spring rolle okazaly sie byc pankace rollami ale byly duze i w miare smaczne wiec mozna bylo sie nimi najesc. W tym czasie Maks dorwal jakies jezdzidelko i zasuwal nim dookola stolu, po czym stwierdzil, ze jest zmecozny i chce isc spac do swojego pokoju. Poszlismy do pokoju, ja musialam choc na chwile sie polozyc bo strasznie mnie rozbolala glowa, i tak jakos wyszlo ze zasnelam na dobre. W tym czasie chlopaki wybrali sie na basen.

Obudzilam sie dopiero po dluzszej chwili i poszlam do restauracji zeby poszukac noclegu w Ubudzie. Kiedy zostaly mi juz tylko dwie pozycje, chlopaki wrocily z basenu a ja zamowilam dla Maksa kolacje. Tym razem nasze dzieciatko ladnie wszystko zjadlo i poszlismy polozyc sie do pokoju, gdyz zecydowalismy sie na ogladanie delfinow rankiem.

18.XI.2012, Lovina

Tak, interesujaca pobudka. Budzil mial zadzwonic o 5.45 ale nie zadzwonil, zamiast tego zabebnil do drzwi nasz przewodnik. Doslownie w dwie minuty zebralismy sie, choc Maks oponowal i nago nioslam go do morze. Dopiero jak zobaczyl lodzie, jakos powesela, zalozyl ubrania i kapok i wsiedlismy do lodzi. Plynelismy typowa balijska lodzi, bez masztu z silnikiem – pierdziawka. Fajny moment kiedy wyplywa sie w morze a za plecami wstaje slonce. Nagle uzmyslowilismy sobie, ze nie jestesmy jedynymi, ktorzy plyna obejrzec delfiny. Lodzie nadciagaly ze wszystkim stron a Wacek naliczyl ich conajmniej 60.  Ogladanie delfinow okazalao sie byc zupelnie czyms innym anizeli nasze wyobrazenia. Rzeczywiscie delfiny przyplynely ale lodzie caly czas je ploszyly i gonily. W pewnym momencie i my bylismy zmeczeni tym ich gonieniem i jedyne o czym myslelismy do powrot do hotelu. W koncu kiedy kazdy z nas nasycil wzrok delfnami plywajacymi tuz kolo nas tuszylismy w droge powortna. Trzeba sobie powiedziec, ze jest to jakiegos rodzaju przygoda ale w ostatecznosci bylo nam strasznie szkoda tych deldinow a co dziwne one przyplywaja tam codziennie.

Po wczesnym poranku zjedlisme spore sniadanie i Wacek niewyspany bez humoru zalegl w lozku, Maks ogladal w tym czasie bajki a ja siadlam na werandzie i czytalam sobie ksiazke. Po jakims czasie stwierdzilam, ze trzeba zaczac cos robic bo szkoda dnia. Wyciagnelam chlopakow na basen choc troche to trwalo. I tutaj spotkalo nas mile zaskoczenie Maks zaczal plywac przy pomocy gabki tylko. Oboje bylismy strasznie dumni z niego, gdzy w glebi duszy kazdy z nas mial ciche nadzieje ze bedzie jakis postep. Po dosyc dlugim czasie spedzonym w wodzie stwierdzilismy, ze pora wracac i cos zjesc bo od rana minelo juz troche czasu. Tym razem zaserwowalismy Maksowi nalesnika z nutella, ktorego o dziwno zjadl calego, poszedl sie wykapac i zasnal. Wacepo polozyl sie z nim a ja w tym czasie zabralam plecak i poszlam wymienic pieniadze i zrobic zakupy na wieczor. Jak tylko wyszlam spoza hoteku zaczelo sie chmurzyc i jedna Pani ostrzegla mnie zebym sie spieszyla. Spacerowalam jednak bez pospiechy, gdyz co mi moze taki deszcz. Doszlam do marketu, zrobilam zakupy i gdy wyszlam nieco sie zszokowalam gdyz padalo strasznie. Stwierdzilam jednak, ze poczekam gdyz takie ulewy nie trwaja dlugo. Juz po chwili zelzalo wiec ruszylam w strone domu, po drodze widzialam ladne arbuzy wiec kupie polowke w sam raz na pozna kolacje.

Jakie bylo zdziwienie kiedy dotarlam do straganu a tu Pani sobie spi w najlpesze na laweczce, sama nie wiedzialam co robis. Na cale szczescie wyreczyla mnie jedna z Pan po drugiej stroyn ulicy, ktora niezle ryknela i juz po chwili bylam obslugiwana. Dziwny widok byl na straganie obok, gdze arbuzy doslownie pasly sie na slomie J Taka hodowla arbuza.

Wrocilam do domu ale Maks nadal spal wiec poczytalam chwilke i jak tylko Lobuz sie obodzil poszlismy na basen.  Tym razem to byla krotka kapiel bo zaraz sie zaczelo sciemniac i trzeba bylo wyjsc cos zjesc. Tym razem oboje nie specjalnie mielismy apetyt i zamowilisy tylko frytki a Maksowi jego makaron. Juz po chwili maszerowalismy do pokoju, zeby sie polozyc bo kazdy z nas po tak wczesnym wstawaniu byl zmeczony.

19.XI.2012, Lovina-Ubud

Jak zwykle Maks obudzil sie bardzo wczesnei ale dzieki dostepowi do sieci i bajkom jakos udalo sie polezec w lozkach jeszcze godzinke. Spakowalismy sie wstepnie, zjedlismy sniadanie i z walizkami czekalismy w restauracji. Samochod mial sie pojawic o 9 rano ale przyjechal dopiero o 9.30 i troche nas to zmartwilo. Wazne jednak ze wogole przyjechal bo zaplacilismy z gory. No i w ten sposbo pozegnalismy Lovine i pojechalismy do Ubud. Po drodze mieismy przystanek zeby zobaczyc wodospad Gitgit. Zatrzymalismy sie na parkingu po czym trzeba bylo zejsc 700 m do wodospadu. Maks jakos szedl choc juz w polowie drogi zaczely sie marudzenia. Po drodze mnostwo straganow i nagabywania zeby cos kupic, nawet jak sie juz odejdzie i podziekuje, eze jednak nie – to dalej krzycza ‘one dolar’.

Wodospad rzeczywiscie niesamowity, akurat bylismy z samego rana wiec nie bylo tylu rzesz turystow. Droga powrotna dla Maksa byla jednak obiecanka kupna kakao w butelce i dlatego jeszcze jakos szedl. Schlodzilismy sie napojami i wio do samochoduw dalsza droge. Juz po chwili bylismy niedaleko jeziora i kierowca zapytal sie czy zatrzymac sie w gospodarstwie gdzie mozna obejrzec rozne zwierzeta z Bali. Zgodzilismy sie ze wzgledu na Maksa i fakt, ze nie widzialam jeszcze takim olbrzymich nietoperzy z bliska. Byly nietoperze olbrzymie, jeze, kameleony, jakies jaszczurki i dwa pytony. Poogldalismy i ruszylismy dalej. Wjechalismy na szczyt i podczas zjazdu nasz kierwca powiedzial, ze przy drodze jest maly las z malpkami i sa mniej agresywne niz w Ubud. Przystanelismy wiec na chwilke, wydalismy pieniadze na banany oferowane przez Pania i pokarmilismy te zwierzeta. Czesc z nich byl strasznie napalczywa, jeden uwiesil sie mojej sukienki dopoki nie dostal dwoch bananow a drugi w miedzyczasie wyrwal mi koszyczek z reszta owocow. Maks byl wniebowziety, caly szczesliwy i chcacy zadzwonic do babci, zeby jej wszystko opowiedziec. O dziwo kierowca po podaniu adresu wiedzial, gdzie jechac i juz po chwili bylismy na miejscu.

Maks tuz przed Ubudem zasnal wiec jak zwykle musialam go wyciagac z samochodu i ulozylam go na lezance wrecepcji. Jak sie okazalo nasz pokoj jest dalej sprzatany wiec musimy chwilke poczekac zeby sie wprowdzic. Tym razem naprawde trafilismy w dziesiatke z noclegiem, osobniony domek, ogromne lozke, lazienka i mala kuchnia. Do tego dwa baseny tuz za rogiem, po porstu bomba. Po szybkim rozpakowaniu zabralismy plecak do miasta cos zjesc a przy okazji oddac rzeczy do prania. Jak w Lovinei laundry service byl co drugie stoisko to tutaj przeszlismy cala glowne ulice i oddalismy je do prania na koncu drogi prawie. Mijajac Market stwierdzilismy, ze wejdziemy tak tylko rozjerzec sie co ciekawego mozna kupic. Tym razem to Maks upatrzyl sobie souvenir – mala drewniana gitarke. Jako dobrze rodzice obiecalismy mu ja kupic jak juz zjemy obiad. Po drodze udaje nam sie zakupic bilety na Kecak & Fire Dance. Oczywiscie ceny wrestauracjach zwalaja z nog i mamy juz dosc wedrowek bo Maks strasznie marudzi wiec postanawiamy zjesc w najblizszej knjpce. Chyba po raz pierwszy zaplacilismy tyle ze jedzenie, ale wazne ze kazdy ma pelen zoladek i teraz mozemy wrocic na market po Maksia gitarke. No powiedzmy sobie szczerze targujemy sie zawziecie i z ceny 250k schodimy na 75k. Maks ma takiego banana, a procz tego jakby w transie nie widzi nic oprocz swojej nowej zabawki.  Dzieki temu udaje nam sie jakos dojsc do domu. Szybkie przebieranie i idziemy skorzystac z basenu poki nie lunie ulewa. Maks nie moze sie zdecydowac, ktory basen wybrac wiec wedrujemy raz na dol raz na gore. Po chwili wszyscy czujemy wieczorny chlod wiec wracamy do domu zeby sie umyc, ubrac i wypozyczyc skuter. Centrum jest stanowczo za daleko zeby targac Maksa na pokaz a pozniej z nim wracac –pewnie skonczylo by si taszczeniem go na rekach lub na barana.

To byla przygoda na skuterze w trojke, gdzie Wacek pierwszy raz na takim pojezdzie ale wolal sam jechac niz pozwolic mi to robic. Jakos udalo nam sie dostac na ten pokaz i zajac dobre miejsce. Calosc byla bardzo dobrze zorganizowana w swiatyni Pura Dalem i nawet kiedy zaczal padac deszcz przenieslismy sie pod druga czesc swiatyni, ktora byla zadaszona. Kiedy czekalismy na wystep, poznalismy 4 Polakow, ktorzy byli na Bali dopiero drugi dzien. Wystep rozpoczal sie od wniesienia wielkiego swiecznika, a pozniej kaplana, ktory usiadl pomodlil sie i wszystko poblogoslawil. Po tym na scene wskoczyla ogromna grupa mezczyzn i rozpoczeli wspolny spiew – kaca, kaca, kaca, kaca. Bylo to swojego rodzaju mantryczne spiewanie skladajace sie z 4 aktow, kazdy roznil sie pod wzgledem wystepujacyh boahterow i dynamika spiewu i tanca. Z tego co udalo mi sie poczytac to jeden z bardziej pierwotnych i rytualnych tancow na Bali. Jesem strasznie zadowolona, ze udalo nam sie go zobaczyc bo wystawiany jest tylko dwa razy w tygodniu. Po calym przedstawieniu usypano kopiec kokosow na srodku i go podpalono, po czym na scene wbiegl mezczyzna na koniu i zaczal swoj taniec po czym wbiegal w plonace kokosy i rozrucal jej we wszystkich kierunkach. Nagle wbieglo dwoch mezczyzn z lopatami i zaczelo nagarniac rozazone kokosy na jedno miejsce, a tanczacy mezczyzna raz po raz wbiegal w ognisko. Musze powiedziec, ze bylo to bardzo imponujace widowisko.

W zwiazku z tym, ze Maks juz prawie zasnal zebralismy sie szybko i brruum do domu. Maks zasnal po chwili a ja jeszcze chwilke szukalam miejsc ciekawych, gdzie mozna by bylo pojechac i zobaczyc.

20.XI.2012, Ubud

Dzisiaj o dziwo Maks obudzil sie dopiero o godzinie 7. Leniwie zaczelismy sie zbierac, zjedlismy smaczne snaidanie na tarasie i pojechalismy naszym moplikiem do Monkey Forest. Zaplacilismy za wstep i juz maply zaczely biegac w kolo nas czekajac na jakiesgo banan lub inny smakolyk. Tym razem jednak nie kupilismu owocow, gdzy prawie kazdy cos im rzucal. Zdecydowanie magiczne miejsce, w ktorym jakby czas sie zatrzymal, omszale posagi i wiekowe drzewa – wprost niesamowite.

Przeszlismy juz dosyc spory kawalek i zmierzalismy w strone glownej swiatyni. Usiedlismy na chwilke po czym malpy bez rzadnejzachety, troche z ciekawosci zaczely wskakiwac na nas wiec moglismy zrboci kilka dobrych fotek. Jedna zaczela zabierac Maksowi czapke a ten bidoczek nie wiedzial co ma zrobic. Mimo tego, ze ostrzegano nas przed agresywnoscia tych malp, my raczej spotkalismy sie ze ich trywialna lagodnoscia i nie spotkalo nas nic niemilego podczas calego pobytu w lesie. Zdecydowanie warto tu przyjechac wczesniej rano zeby uniknac tlumu turystow.

Wsiedlismy na nasz pojazd i postanowilismy jechac za miasto kupic troche owocow. Jak sie okazalo wclae to nie bylo takie latwe i skoncyzlismy na jendym arbuzie. Po drodze jednak mijalismy mala knajpke, ktora zaczela serwowac prosiaka pieczonego w calosci i skusilam sie ze wzgledu na wyglad. Musze powiedziec, ze mieso bylo znakomie przyrzadzone, nieco ostre ale bardzo smaczne. Oprocz tego wzielam sobie kawalek kaszanki, ale byly tam kawalki chyba miesa z tona papryczki chilli wiec zostawilam na talerzu. Niemniej jednak bardzo smaczny obiad jak na tak podrzedny lokal. Po drodze wstapilismy jeszcze do najwiekszego marketu w Ubudzie zeby zrobic zakupy, tym razem mozna w nim bylo spotkac wszystkie mozliwe produkty wiec troszke zatesknilismy za naszym jedzeniem.  Po chwili wracalismy do domu bo wlansie nadciagnely cumulusy i zapowiadalo to deszcz. Udalo nam sie zdazyc tuz przed najwieksza ulewa, po chwili Maks juz spal a my moglismy troche poczytac.

Tym razem jego drzemka byla znacznie krotsza, wiec zaraz po poszlismy na chwolke na basen. Maks poszalal i stwierdzilismy ze robi sie pozno wiec trzeba by pojechac na jakis obiad. Wyczytalam, ze swietne miejsce to Art Kafe Bar. Niestety jak tylko weszlismy do domu znowu rozlalo sie na dobre. Czekalismy dluzsza chwilke, deszcze tak jakby troche zelzal wiec postanowilismy pojechac i poszukac jej. Niestety pomimo wytezonego wzroku i pomocniczej mapki TripAdisor musielismy poszukac czegos innego. W miedzyczasie odbralismy pranie i zdecydowalismy sie zjesc w kanjpce, ktora wypatrzylismy jzu jakis czas temu. Po drodze poszukalismy jescze biletera bo chcielismy koniecznie zobaczyc prawdziwy teatr cieni. Trzeba przyznac, ze jedzenie w tej malej niepozornej knapce bylo naprawde swietne, ceny niezbyt wygorowane i z cala pewnoscia wrocimy tam jutro. Po tym smacznym jedzonku wrocilismy do domu.

Jak sie okazalo nie zostalo nam zbyt wiele czasu wiec wykapalismy sie i pojechalismy zobaczyc Shadow Muppets Theatre. Nie cieszylo sie to specjalnie popularnoscia, gdyz oprocz nas byly tylko 2 osoby. Usiedlismy w oczekiwaniu na rozpoczecie spekalklu i nagle kolo Wacka nogi przebiegl szczur. Od tejpory staralismy sie trzymac nogi wysoko, tak gdyby ich bylo wiecej. Nagle zapalono lampke oliwna, zgaszono swiatlo i rozpoczal sie spektakl. Na poczatku Maks nawet byl zainteresowany ale juz po pol godiznie zaczal marudzic, ze chce isc do domu. Musialam isc z nim za kulisy zeby go troche zainteresowac. I tak pomiedzy back stagem  i ogladaniem przedstawienia udalo nam sie dotrwac do konca. Musze przyznac, ze puppet master ma sztuke opanowana do perfekcji i jest to na pewno cos trudnego. Ciekawostka bylo zobaczenie tego, gdyz pewnie juz nigdy wiecej nam to nie bedzie dane. Aczkolwiek smieszne scenki w jezyku angielskim nie specjalnie przypadly nam do gustu i nie bylo to najwyzszych lotow.

Po spektaklu wrocilismy do domu by troszke poszalec troche z kadzidelkami w ogrodzie i okopceni totalnie dymem poszlismy spac.

21.XI.2012, Ubud Alas Petulu Cottages

Dzisiaj o dziwo wstalismy dosyc pozno ale tylko dlatego, ze Maks dal nam pospac. Postanowilismu zostac w Ubud jeszcze 2 dni ale niestety nie udalo nam sie zostac w naszym miejscu wiec zaczelismy szukac czegos alternatywngeo ale niedaleko i oczywiscie z basenem zeby mozna bylo jakos spedzic wolny czas. W koncu zdecydowalismy sie na Warsa Gardens Bungalows. Stwierdzilismy,z e to najlepsze z mozliwych w dosyc dobrym przedziale cenowym. Po tych ustaleniach nocelgowych zdecydowalismy sie pojechac zobaczyc Elephant  – Goa Gajah. Jak sie okazalo to niecale 10 minut jazdy od Ubud. Oczywiscie zaraz zostalismy zaatakowani zeby kupic jakies szmatki i tanie zabawki ale skutecznie opedzilismy sie od sprzedawcow. Jedyne za co zaplacilismy do wypozyczenia sarongu.

Jak sie okazalo nie potrzebnie sie pospieszylismy gdyz przy samym wejsciu podczas kontroli biletow dostawalo sie sarongi za darmo. Zcgodzi sie schodami na dol i juz po lewej mzona dostrzec wejscie do jaskini. Oprocz samej jaskini sa dwa baseny z rybami- chyab jakimis olbrzymimi karpiami. Wchodzimy do jaskini, na ktora Maks mowi ‘dziur/la’, ktora jak sie okazauje jest bardzo plytka a wilogc tutaj siega maksimum. Widac ja nawet golym okiem a czlowiek zaczyna sie niesamowicie pocic. Procz posagi Genesha (slonia) i po prawej ‘trzch bolcow z sukienkami’ nic w tej jaskini nie ma. Wychodizmy wiec z pospiechem i korzystjac z okazji braku turysotw robimy sobie zdjecie na tle wejscia do jaskini. Ogladamy jeszcze jakies domsotwa wokolo, ktore chyab sa uzywane o czasu do czasu. Obchdozimy je dookola i idziemy schodami w dol, gdzie na dole strumienia leza dolupane skapy z rzezbieniami. Jak sie okazuje jest to czesc swiatyni, ktora podczas erozji obsypala sie na dol. Nagle zaczynam czuc sie strasznie oslabioa i nie mam wogole checi zeby isc. Jak sie okazuje pozniej tomoj zoladek zaczal wariowac i natychmaistowe bylo skorzystanie z toaletowy. W torche lepszym nastroju wracamy do domu. Ja niestety czuje sie bardzo slabo i ucinam so bie drzemke, podczas gdy chlopaki postanawiaja skorzystac z basenu. Przebudzam sie dwie godziny pozniej i widze Maksa spiacego kolo mnie. A wiec juz jest popolundniowa drzemka. W tym czasie Wacek pojechac zobaczyc drum factory. Kiedy w koncu Maks sie przebudizl postanowilismy isc na obiad. Tym razem oboje zdecydowalismy sie na cos ‘normalnego’ i wyladowalibysmy w pizerri, lodziarni gdzie jeslismy pizze, popijajac czrna herbata sluhcajca Mozarta – to dopiero cos dziwacznego. W tym czasie strasznie sie rozpadalo wiec poczekalismy az troche zelzeje i pojechalismy na market owocowy, gdzie kupilismy mandarynki, arbuza i owoce liczi. Jeszcze tylko szybki kurs so marketu i juz obladowani produktami wracamy do domu. Akurat zdazylismy bo wlasnie zaczela sie niezla ulewa. Tym razem kupilam sobie ichniejsze nudle – za bezcen. Od razu przyrzadzilam sobie ten specyfik w kubku i chyba stesknilam sie za naszym jedzeniem bo razem z Maksem wszamalismy to bez slowa. Na deser byly swierze liczi, mandarynki, mangaa, a na koniec arbuza. Maks tego wieczora nie byl specjalnei zmeczony wiec poszalal troche dluzej i dopiero kiedy stwierdzilismy, ze czas sie polozy wszyscy razem zasnelismy jak jeden maz.

*zapomnialam dodac, ulubiony dzwiek kazdego poranka, popoludnia i wieczora – zmiotka z bambusa, jakis lisci po podlodze! Szur, szur, szur…..

 

22.XI.2012, Ubud Warsa Gardens Bungalows

Dzisiaj wstajemy nieco szybciej bo po snaidaniu musiym sie przeprowadzic na nowy nocleg. Po zaserwowanym nam sniadaniu, placimy, zegnamy sie i jedziemy dalej. Myslelismy, ze pokoj nie bedzie gotowy ze wzgledu na wczesna godzine, a tu mila niespodzianka – nie dosc ze gotowy to podwojne lozko i pojedyncze dla Maksa. Zaostawiamy rzeczy, wyporzyczamy skuter i jedziemy na market troche sie rozejrzec. Po dluzszym chodzeniu wybieram dwie sukienki, poszewki na poduszki i postanawiamy wrocic kolejnego dnia po nieco przypraw i kawy. Wracamy do hotelu zeby Maks migl troche poszalec na basenie, a ja troche uzupelnic notatki, ktore zaniedbalam.

Maks jest wniebowziety, chlapie w basenie, bawi sie szlaufem  i cos tam troche plywa. Ja w tym czasie nadrabiam sowje zaleglosci i ciesze sie spokojnym dniem. Po chwili oreintujemy sie w czasie, jest prawie 13 wiec trzeba ruszyc cos zjesc. Wczesniej kiedy jechalismy ulica dopatrzylam sie wreszcie Art Kafe BAR wiec zmierzamy w jego kierunku. Bardzo sympatyczne miejsce, ceny troszke podciagniete do gory a procz tego naliczany podatek i za usluge. Wyglodniali wchodzimy, zamawiamy standardowo dla Maksa nalesnika z czekolada a dla nas Nasi Goreng Kampur i Pad Thai. Oba dania wygladaja przepysznie i tak samo smakuja. Palaszujemy wszystko i wracamy do hotelu, gdyz zazwyczaj to jest pora drzemki Maksa. Pomimo prob ten nie za bardzo chce spac wiec postanawiamy pojechac do Mas, zeby rozejrzec sie za rekodzielem i kupic cos do domu. Nie zwazajac na nadciagajace chmury odpalamy silnik i wio, w droge. Po chwili jazdy jestesmy w wiosce gdzie co druga osoba to rzemieslnik. Na poczatku mamy chrapke na jedna z masek ale ostatecznie decydujemy sie na cos praktycznego – miske z rzesbionym zolwiem, ktora kupujwmy bezposrednio od rzemieslnika. Kiedy wsaidamy na motor zeby dojechac do kolejnej wioski specjalizujacej sie w tunelach zaczyna naprawde mocno padac. Robimy sobie maly przystanek w domowej fabryce materacy po czym stwierdzamy, ze czas jechac. Wracamy do domu totalnie przemoknieci.

Zmieniamy ciuchy i troche schniemy. Czekamy na tarasie az deszcz troche zelzeje zeby isc zarezerwowac sobie wycieczke calodniowa do paru swiatyn, na ktorych nam zalezy. Niestety nie przestaje padac wiec Wacek idzie do biura turystycznego, ktore mamy pod nosem kupic bilety i zapytac sie o taniec balijski w ten wieczor.

Udalo sie, bilety kupione a taniec w swiatyni rozpoczyna sie o 7.30. Jeszcze chwila w domu, szybke przebranie i juz mkniemy skuterem pod glowna swiatynie. Niestety tutaj spotkal nas maly zawod bo wystep zostal odwolany.  Po drodze jednak widzialam w jednejze swiatyn, ze chyba bedzie sie cos dzialo. Wrocilismy tam szybko i okazalo sie, ze bedzie wystep lokalnego zespolu w towarzystwie orkiestry. No i zaczelo sie – orkiestra zagrala wstepny utwor, po czym nastapila seria 5 roznych tancow, wykonywanych przez roznych artystow. Calos byla bardzo widowiskowa i naprawde bylo na cyzm zawiesic oko.  Pomimo tego, ze caly zespol byl dosyc mlody to wszystko zostalo wykonane bardzo profesjonalnie. Bardzo ciekawe obejrzany kawalek kultury balijskiej.

W drodze do domu wstapilismy kupic jeszcze spring rolle, jak sie okazalo byly one conajmniej dziwne – wygladaly jak rurki z kremem, nadzienia warzywnego to nie bylo w nich zbyt wiele. Ale coz, wazne ze byly swierze i smaczne. Po tak intensywnym wieczorze zdecydowalismy sie isc spac bo przed nami jeszcze bardziej intensywny dzien.

23.XI.2012, Ubud Warsa Gardens Bungalows

Dzisiaj musielismy zebrac sie dosyc szybko bo mielismy umowiana wycieczke po 3 swiatyniach, plantacji i tarasach ryzowych. Zjedlismy sniadanie i juz gotowi bylismy na godzine 10 zeby ruszyc z kierowca. Jak sie okazalo jestesmy jedynymi chetnymi wiec caly samochod dla nas. Jedzimy z dwoma kierowcami – ojcem i synem, bo mlodszy z nich nie zna zbytnio trasy a starszy wstal o 1 nad ranem wiec nie moze prowadzic caly czas.

Jedziemy ta sama droga, ktora przyjechalismy do Ubud. Jednakze najpierw jedziemy zobaczyc Taman Ayun Temple – Royal Temple w Mengwi. Panuje niemilosierny skwar wiec nawet nie mamy ochoty wychodzic z samochodu. Kiedy w koncu decydujemy sie wyjsc jestesmy przytloczyeni ogromem turystow. Robimy podejsie do swiatyni i jak sie okazuje jest ona zamknieta dla zwiedzajacych, jedynie mozna ja obejsc dookola i zrobic jakies zdjecia. Ze wzgledu na opal robimy szybki obchod i wracamy do samochodu. Wjezdzamy na Strawberry Hill i zaczyna strasnie lac, nie jest to najlepsza informacja, gdyz tuz za wzgorzem znajduje sie kolejna swiatynia – Ulun Danu Temple nad jeziorem Beratan. Deszcz troche ustal ale nadal siapi z nieba, stwierdzilismy ze nie po to tu przyjechalismy zeby jej nei zobaczyc z bliska. Pomimo niezbyt zachecajacej pogody turystow jest mnostwo, chodzacych wszedzie z teczowymi parasolami. Sama swiatynia jest umiejscowiona po czescie na jeziorze wiec nie ma do niej dostepu, jedynie waska mierzeja dostepna jest dla kaplanow. Wokol niej dziwne stwory – lwy, ryby koi, tygrysy niestety bardziej przypominajace odlewy, ktore uciekly z cyrku. Swiatynia zachyca ze wzgledu na lokalizacje i nastroj tu panujacy. Nawet fakt, ze padal deszcz i chmury spowijaly szczyty dodawaly miejscu uroku.

Niestety deszcz zaczal padac coraz mocniej wiec zdecydowalismy sie szybko uciekac do samochodu. Podczas jazdy przez Strawberry Hill zakupilsmy tutejsze truskawki za bezcen. Kto by pomyslal, ze bedziemy jesc truskawki w srodku zimy! Obaj kierowcy poinformowali nas, ze teraz pojedziemy zobaczyc plantacje kawy, wanili, kakao i roznych innycho owocwo. Jak sie okazalo byla to plantacja nalezaca do wioski, gdzie wszyscy prowadzili uprawe a pozniej prezentowali to turystom. Udalo nam sie zobaczyc w jakis posob schnie kawa oraz jak jest prazona. W klatce natomiast zobaczylismy luwaka, ktory  ‘produkuje’ najdrozsza kawe swiata. Pozniej  zostalismy zaprowadzeniu na degustacje, gdzie dostalismy do sprobowania herbate imbirowa, herbate cytrynowa, kawe z zenszeniem, kawe mocha, kakao i kawe balijska. Wszystko smakowalo wysmienicie – na kopi luwak sie nie zdecydowalismy, nie sadze by miala nadzwyczajny smak zeby sie nia tak zachwycac i placic niewyobrazalne pieniadze za to. Ze wzgledu na to, ze nie bylo oplat kupilsmy kawe z zenszeniem i kakao w plantacyjnym sklepikow, gdzie ceny byly astronomiczne. Zostalismy poinformowani przez kierowce, ze teraz zmierzamy do Jetliwah, gdzie bedziemy mogli podziwiac pola ryzowe. Droga byla strasznie kreta i rzeczywiscie wymagala pameitania trasy, gdyz nie bylo drogowskazow do niej. Jak sie okazalo za przejazd trzbea zaplacic, a to dziwne – natepna oplata tylko jesli chcielibysmy pohodzic po tarasach ryzowych. Zew zgeldu na to, ze Maks byl bardzo spaicy nie zdecydowalismy i poprosilismy,zeby panowie zawizli nas do jakeis jadlodajni. To im sie udalo – jeszcze w tak droigm miejscu nie bylismy – ceny astronomiczne, szybko zrezygnowalismy i zeszlismy do nizej do malje knajpki prowadzonej przez malzenstwo serwuwajace Babe Guling – czyli prosie pieczone w calosci. Do tego mozna bylo nabierac co sie chcialo a na przystawke byl smaczny rosolek z miesem wieprzowym. Zdecydowanie bardzo smacznie i niedrogo, az chce sie jesc cos tak prostego i oryginalnego. Z pelnymi brzuchami ruszylismy do ostatniej swiatyni Tanah Lot.

Podczas drogi do, Maks zasnal i mi sie rowniez przysnelo. W zwiazku z tym, ze Maks smacznie spal, zostawilismy go w samochodize z kierowcami a sami poszlismy zwiedzac to niesamowite miejsce. Jak sie okazalo, tutaj dopiero panowaly tlumy. Zanim dojdzie sie do swiatyni to trzbea przedrzec sie przez deptak pelen straganow i malych sklepikow. Swiatynie sama w sobie jest bardzo mala, usadowiona na skale, do ktorej mozna dostac sie jedynie podczas odplywu. Zrobilismy kilka zdjec, niestety niebo bylo dosyc zachurzone wiec nie byla to najlepsza aura. Wrocilismy do samochodu i poprosilismy, ze czas wrocic do domu. Maks jeszcze spal wiec mielismy spokojny powort do momentu, az szanowny Pan sie obudzil i zaczal strasznie jeczec. Zazwyczaj placze tak kiedy sobie nie dospi ale tym razem byl innym powod, 2 km przed domem zwrocic zawartosc zoladka – na nasze rece, na siebie, na mnie i po czesci do samochodu. Mozna powiedziec, ze mielismy dorge powrotna z niespodzianka J W hotelu poprosilismy herbate, zeby nieco uspokoic jego zoladek a po przebraniu pojechalismy do centrum na spacer. Nie moglam sobie odmowic wizyty w Starbucksie zeby zamrozic sie kawa a pozniej poszlismy na spacerek. Milo jest pochodzic sobie wieczorami po prawie pustych ulicach. Wstapilismy po kawelek pizzy, zeby Maks wrzucil cos do brzuszka i juz maszerowalismy spowrotem do hotelu. Posiedzielismy jeszcze troszke i czas spac!

24.XI.2012, Ubud Warsa Gardens Bungalows

Dzisiaj wstalismy dosyc leniwie po tak intensywnym dniu. Ze wzgledu na panujacy straszliwy upal zebralismy sie najpierw na basen pomimo tego, ze mielismy w planach zrobienie ostatnich zakupow. Maks naprawde podszkolil sie w plywaniu i caly czas siedzial w wodzie, ja w tym czasie staram sie nadrobic notatki. Po tak swobodnym poranku zebralismy sie na targ aby tam dokonac ostatnich zakupow – przypraw, kawy, wpadly nam jeszcze dodatkowo 3 miseczki do zakupow. Wacek zaproponowal, zeby pojechac jeszcze do … bo chcialby sobie kupic kolczyki a ta konkretna wioska specjalizuje sie w wyrobach z kosci bawola. No to pojechalismy – droga byla przyjmna do momentu kiedy zaczac padac deszcz a Maks jak zwykle wybral sobie idealny czas na drzemke. Kiedy wreszcie dotarlismy, wioska okazala sie rzeczywiscie specjalziowac tylko w takich wyrobach a moj tylek przypomnial sobie o swoim istnieniu.

Kiedy my z Maksem siedzielismy i zabawialismy miejscowa ludnosc pod sklepem ze wszystkim, Wacek wybyl w poszukiwaniu swoich wymarzonych kolczykow. Dziewczyny dopytytwaly sie roznych rzeczy, a Maks zabawial ich spiewem, w sumie bylismy tam dla nich rozrywka, gdyz nikt wiecej sie nie poajwial. Caly czas mnie zastanawialy zyski w tym sklepie, gdyz co chwilke, ktore z dzieci bralo cos z lodowki lub polki i konsumowalo. Po chwili zainteresowanie nami zmalalo i tlum sie rozszedl – po chwili tez przyjechal Wacek z jednym zakupem, gdyz jak twierdzil nic wiecej ciekawego nie bylo. Ruszlsmy wiec w droge powrotna, miejac nadzieje, ze jest krotsza droga – niestety nie bylo! Zatrzymalismy sie jeszcze na chwilke w miejscu gdzie roztaczala sie pikena panorama i w droge. Zatrzymalismy sie jeszcze dwa razy, zeby kpic abazur do Maksa pokoju i kolczyki dla Wacka. W drodze powortnej zahaczylismy o jedna z knajpek zeby zjesc obiad. Tym razem potrawy byly bardziej z kuchni chinskiej anizeli z balijskiej ale o dziwo wszystko bylo bardzo smaczne. Po tych 40 km na skuterze, gdzie chyba kazdy z nas mial dosyc wrocilismy do pokoju hotelowego zeby wziac prysznic i chwilke odpoczac.

Po tej wyczerpujacej przygodzie posiedzielismy chwilke w pokoju po czym uswiadomilsimy sobie, ze musimy oddac skuter wiec musimy jechac do indomarketu zrobic ostatnie spozywcze zakupy. Wyjechalismy o specyficznej porze, gdyz nastpail jakis straszny wyleg owadow, ktore niesmaowicie lgnely do swiatla i byly doslownie wszedzie. Zrobilismy zakupy i nagle zmasowany atak ustapil. Wrocilismy do domu obladowani w dobroci i zmeczeni poszlisym spac wiedzac, ze to juz ostatnia noc na Bali.

25.XI.2012, Ubud- Denpasar Airport

Dzisiaj dosyc nam zajelo wstawanie ale chyba dlatego ze wiedzielismy ze to juz ostatni dzien. Niestety musielismy sie wyprowadzic do 12 wiec zwlekalismy strasznie. Rano skorzyastlismy jeszcze z basenu, spakowalismy swoje klamoty a mnie dopadly poranne mdlosci. Po tym zanieslismy bagaze do firmy przewozowej an przechowanie i poszlismy do miasta roztrowonic ostatnie pieniadze.

Jakos nie moglam sie skusic wczesniej ale stwierdzilam, ze jak nie sprobuje dzisiaj to pewnie nigdy wiecej – rybki w wodzie i moje nogi. Smieszne uczucie, laskotania i przyjemnego masazu. Musze powiedziec, ze za te grosze warto bylo sprobowac, gdyz nigdy nie wiadomo czy jeszcze bede miala okazje

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przykladowe ceny:

 

Monkey Forest – adult 20000/child 10000

Alas Petulu Cootages -45 USD/pokoj  noc ze sniadanie

Ogladanie delfinow w Lovinie – 750000

Wypozyczenie rowera na Gili Trawangan – 50000 dzien

Wypozyczenie skuteru w Ubud – 50000 dzien

Wypozyczenie sarongu – 10000

Water Palace – adult 10000/ child 5000, basen w Water Palace  – adult 10000/ child 5000

Wodospad Gitgit – adult 5000/ child 3000

Nurkowanie na Gili Travangan – 750000

Kedac Dance – 75000

Shadow Puppets – 100000

Elephant Cage – 15000

Balinezyjski taniec w Ubud – 750000

Tanah Lot Temple – 30000 adult

 

 

<div id=”panearthembed9084″><div id=”panearthimg9084″></div>Panorama of <a href=”http://www.panoramicearth.com/9084/Lombok/Gili_Trawangan_beach” target=”_blank”>Gili Trawangan beach</a> supplied by <a href=”http://www.panoramicearth.com” target=”_blank”>Panoramic Earth</a></div><script type=”text/javascript” src=”http://www.panoramicearth.com/embed/HW9bwngMDVXyvg3E8esr5UJbP8D3F2tr175ae742ddf9850f48d33e48172eb50f”></script><script type=”text/javascript”>var peTm9084=setTimeout(“ldPEImg9084()”,200);function ldPEImg9084(){clearTimeout(peTm9084);if(showPEImg9084)showPEImg9084();else peTm9084=setTimeout(“ldPEImg9084()”,200);}</script>

nbsp;

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *