Grecja 2005

grecja

 

Nasza przygoda z Grecją rozpoczęła się w maju, kiedy to na festynie pocztowym, znajomy mojej mamy opowiedział nam o możliwości zarobku na zbiorach winogron. Jego przygoda trwała 3 miesiące i wrócił z niej bardzo zadowolony. Opowiadał o tym jak pracuje się przy zbiorach 6-7 godzin dziennie, a po pracy  odpoczywa się nad morzem.

Zachwyciliśmy się taką możliwością zarobkowania, a głównie spędzenia wakacji. Dostaliśmy numer telefonu do właściciela i już po kilku tygodniach wiedzieliśmy, że możemy przyjeżdżać z początkiem sierpnia.

Oczywiście mieliśmy mnóstwo wątpliwości i niewiadomych ale za to czekały nas wakacje w Grecji.

Zakupiliśmy bilety autokarowe do Włoch i później promem do Grecji. Niestety zbyt późno kupowaliśmy, by załatwić sobie tani przelot, a poza tym sama miejscowość była oddalona od Aten 2 godziny jazdy autobusem. Tak więc mieliśmy bilet na 28 lipca i mnóstwo pytań w głowach. Miłą niespodzianką była wiadomość, że prócz nas do Grecji wybiera się ze znajomymi syn koleżanki mojej mamy – Rafał Sz. Tyle, że ich podróż odbywała się przez Bułgarię.

Przygotowania rozpoczęliśmy tydzień przed wyjazdem. Pierwszoplanową rzeczą było zakupienie prowiantu, gdyż dowiedzieliśmy się że w Grecji jest bardzo drogo. Nasza wyprawa do hipermarketu zakończyła się kupnem jedzenia, które zajmowało całą walizkę a ważyło co najmniej 40 kg. Drugą walizkę po brzegi wypełniała odzież, kosmetyki oraz lekarstwa.

Podróż trwała za długo; 12 godzin w autokarze, w którym było prócz nas 8 osób. Później przesiadka na prom, na którym spędziliśmy 25 godzin. W pewnym sensie można powiedzieć, że zostaliśmy poniekąd oszukani przez przewoźnika. Ponieważ nocleg na promie okazał się być znalezieniem w jak najszybszym czasie, jak najlepszego miejsca na podłodze, rozłożeniu bagaży i przeczekanie nocy. Jak się okazało z pryszniców też nie można było skorzystać, ponieważ ten przywilej należał tylko do klasy business. Dzięki zapoznaniu na pokładzie promu pewnych Polek, udało nam się skorzystać z tego przywileju.

Jak się okazało jechały one razem z nami w autokarze, tyle, że nie było nam dane je poznać. Jedna z nich – Irmina – pracowała w Grecji dłuższy czas i mówiła dość płynnie po grecku. Po dłuższej rozmowie doszliśmy do tego, że również pracowała na zbiorach winogron i nawet u tego samego pracodawcy. Sama zadeklarowała się by zadzwonić do niego z promu, by przypomnieć mu o naszym przyjeździe. To co nam powiedziała po rozmowie z nim, bardzo nas zaskoczyło. Winogrona jeszcze nie dojrzały i zbiory zaczną się dopiero za 2 tygodnie. Trochę nas ta sprawa przeraziła ale wyszliśmy z założenia, że przez te 2 tygodnie znajdziemy sobie inną pracę. Jak się dowiedzieliśmy od Irminy, codziennie w Argos odbywają się o 4 nad ranem tzw. „targi niewolników”, na których czeka się do momentu wyboru przez pracodawcę spośród innych oczekujących.

Podróż minęła nam spokojnie, choć nocleg na korytarzu okazał się makabrycznym przeżyciem. Przez całą noc byliśmy popychani przez przechodzących ludzi, w dłoni ściskając pieniądze i dokumenty.

Po opuszczeniu promu, skierowaliśmy się do autokaru, który miał nas dowieść na parking w pobliżu Koryntu a stamtąd sami mieliśmy odnaleźć stację kolejową. Po wyjściu i spotkaniu się z gorącym powietrzem znaleźliśmy się na parkingu, na którym aż wrzało. Stały dwa minibusy do których pakowali się ludzie ze swoimi bagażami – jak się okazało również Polacy. Nagle Irmina powiedziała nam, że zna kierowcę jednego z nich który mieszka w Statheice i nas tam zawiezie za darmo, poza tym mamy się nie martwić ponieważ go zna i wszystko będzie dobrze. W razie czego dała nam swój numer telefonu. Wpakowaliśmy się do busa z naszymi bagażami, w środku siedzieli sami chłopcy młodsi od nas. Od razu zaczęliśmy się ich pytać po co jadą, skąd i jak to mieli załatwione. Okazało się, że załatwiali sobie pracę przy zbieraniu winogron przez pośrednika i jak na razie nic nie jest tak jak miało być. Sam kierowca, jak się później okazało Evangel, jechał autostradą ponad 100km/h, z jedną nogą wystawioną przez okno, w dłoni trzymając telefon i cały czas rozmawiając bądź pisząc sms-y.

W pewnym momencie bus się zatrzymał, tylne drzwi się otworzyły wskoczyła pewna blondynka i zażądała 70€ od każdej osoby. W tym momencie wypakowaliśmy walizki i stwierdziliśmy, że nie mamy pieniędzy i dalej nie jedziemy. Dopiero po chwili podszedł do nas Evangel i powiedział, że my nie musimy. Wiec z powrotem  wpakowaliśmy rzeczy, by dojechać do Statheiki.

Sama miejscowość to maleńka wioska, ulokowana w pobliżu miasteczka Argos. W większości zamieszkana przez Greków, będących właścicielami plantacji pomarańczy, mandarynek lub nektaryn. Wioska ta ulokowana jest na zboczu wzgórza i w związku z tym osadnictwo jest bardzo nieregularne, wręcz rozrzucone.

Warunki w jakich mieszkaliśmy: była to niegdyś obora, przerobiona na izby mieszkalne. Całość ulokowana była w pobliżu domu rodziców Evangela. Jako że byliśmy parą dostaliśmy pokój z dwoma łóżkami i łazienką. Natomiast reszta chłopaków dostała pokój tylko z łóżkami piętrowymi. Pierwszy dzień okazał się dosyć zabawny, gdyż okazało się że Evangel trochę zna polski i próbował nam wytłumaczyć kiedy zacznie się praca, jak wygląda sprawa płacenia za mieszkanie. Chłopcy jak się okazało zostali oszukani przez swojego pośrednika, gdyż mieli mieszkać razem z dziewczynami które poznali na promie. Wspomniane dziewczyny mieszkały w centrum Argos.

Uspokojeni przez Evangela, że praca na pewno będzie poszliśmy spać. Następnego dnia postanowiliśmy wyruszyć zobaczyć miasteczko. W związku z tym, że była niedziela nie mieliśmy możliwości znalezienia pracy więc poświęciliśmy czas na zwiedzanie. Po wykąpaniu się w naszej cudownej łazience i zjedzeniu śniadania, ruszyliśmy na podbój Argos. Niedaleko od naszego domu spotkaliśmy 2 Polki i 1 Polaka. Jak się okazało później poznanie tej trójki dało nam wiele dobrego. Ania z Martą poinstruowały nas jak dojść do miasta, same wybierały się nad morze. Jastrząb natomiast siedział jak zwykle pod sklepikiem, a zarazem budką telefoniczną przez cały dzień i pił złoty trunek. Po tym spotkaniu pomaszerowaliśmy do miasta. Ten pomysł był jednym z gorszych wyczynów. Poszliśmy do miasta w południe bez kropelki wody, jak się okazało mieliśmy przejść około 6 km. Jak już dotarliśmy szukaliśmy pierwszej możliwej stacji benzynowej by kupić wodę. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że sklepy w Grecji w niedziele są zamknięte. Otwarte są jedynie restauracje, kawiarnie, stacje benzynowe i małe kioski. Stwierdziliśmy, że nie warto zapędzać się dalej w miasto, gdyż nawet nie mamy mapy. Zmęczeni upałem, odwodnieni rozpoczęliśmy drogę powrotną. I tak oto spotkaliśmy trójkę wędrowców, w tym jednego w czapce z napisem Polska. Jak się okazało, był to wspomniany już Rafał z kolegami Przemkiem i studentem medycyny. Opowiedzieli nam, że im bezproblemowo udało się dostać do Sthateiki i teraz szukają pracy, na te kolejne dwa tygodnie. Po powrocie do naszego szałasu opowiedzieliśmy historię naszych znajomości i zeszliśmy wieczorem na ryneczek by posiedzieć z Ania i Martą. Kolejne dwa tygodnie minęły w błogim lenistwie, pracy nie było więc całe dnie spędzaliśmy na spacerach, leżeniu w cieniu naszego orzecha, graniu w karty i czytaniu książek. Zwiedzając okolice wybraliśmy się z chłopakami na szczyt góry na zboczu której mieszkaliśmy – ciekawe doświadczenie jeśli idzie się w sandałach po nawierzchni kamienistej z kolczastymi roślinkami, a pod sam koniec drogi wspinając się wprost po skałach. Jednak było warto bo widok był piękny. Warte wspomnienia jest przyłączenie do naszego zespołu dziewczyny Eweliny, która razem ze swoim kuzynem Januszem zamieszkali z nami w naszym apartamencie. Prócz tego Wacek  z Januszem wybrali się do pobliskich Kotzopodów, gdzie na plantacji nazbierali 2 plecaki pomarańczy. Przez następny czas jedliśmy pomarańcze, piliśmy sok i uzupełnialiśmy naszą dietę witaminą C. Poza tym oszczędność nie pozwalała nam na rozrzutność pieniędzmi których jeszcze nie zarobiliśmy więc poza owockami posilaliśmy się zakupionymi jeszcze w Polsce zupkami chińskimi no i pasztetami/mielonkami. Jedynym praktycznie na co wydawaliśmy pieniądze był chleb – w sumie średni nie za bardzo podobny do tego jaki w kraju można dostać, przypominał raczej wek nawet jak był rozmiarów normalnego bochenka. Pewnego dnia wybraliśmy się wspólnie na zwiedzanie Argos i bliższe poznanie targowiska. Innym razem znów również w Argos zwiedziliśmy ruiny teatru – oczywiście upał niemiłosierny, kamoli przewalonych pełno ale w połączeniu robiło to duże wrażenie tym bardziej że był to pierwszy zabytek jakim w tym kraju mieliśmy okazję zwiedzić. Z ważniejszych wydarzeń był powrót po tygodniu jednego chłopaka, który przypuszczalnie zachorował na świnkę, oraz przeprowadzka Ani i Marty do Argos. Prócz tego Rafał z kolegami załapał się u jakiegoś poznanego Egipcjanina Hojnego na zbiór pomidorów w drugiej części Peloponezu. Mieli jechać na te 2 tygodnie postoju i wrócić jak zaczną się winogrona. Wrócili po 3 dniach, a raczej uciekli, wycieńczeni, odwodnieni z urojeniami. Jeden z nim wrócił do domu natomiast został Rafał i Przemek po długich i ustawicznych tłumaczeniach.

Wreszcie nadszedł upragniony dzień, wieczorem przyszedł Evangel i zapowiedział, że jutro o 5 rano mamy być gotowi bo jedziemy do pracy. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, gdyż powoli zaczęła nas ogarniać monotonia i pewnego rodzaju poczucie beznadziejności. Rankiem byliśmy w pełni gotowi, zapakowaliśmy się w 17 osób do busa, prócz tego weszły jeszcze dwie karoce – podobne do taczek ale tylko sama rama. Na pole jechaliśmy kolo 40 minut, gdy w końcu wysiedliśmy prócz nas na pracę czekała również grupa Rumunów. Zaprowadzono nas na pole, właściciel, sadownik (Fendiko) pokazał jak mamy ścinać winogrona i jak je układać w skrzynkach. Część chłopaków wyznaczona była do transportu i to oni byli odpowiedzialni za dostarczania pustych skrzynek i zbieranie pełnych. Każdy dostał swój numer oraz mały sekatorek. Praca wydała się lekka, Evangel nas trochę poganiał. Ale później zaczęli przychodzić ludzie z fabryki, którzy krzyczeli i wiecznie nie podobało im się to w jaki sposób zbieramy. Pracowaliśmy cały dzień od 6 do 16. Koło godziny 10 sadownik przyniósł śniadanie – croissanty, kawe frappe i wodę mrożoną. Kiedy czas upływał Evangel tracił cierpliwość krzyczał na nas, cały czas mówił, że źle robimy. Pod koniec zbioru kiedy wszyscy mieli już dość na nogę spadł mi sekator i rozciął ją w paskudny sposób, do teraz nie mam czucia w dużym palcu u nogi. Kiedy umyłam nogę zebraliśmy się do domu. W naszym baraku umyłam ją i dopiero wtedy zaczęła mnie boleć a co gorsza puchnąć. Jak się okazało następnego dnia nie było już pracy więc odetchnęłam ze spokojem. Wszyscy byli załamani, zmęczeni i zastanawiali się nad powrotem do domu. My zresztą też, gdyż obawiałam się że noga nie wygoi się i nie będzie dalszego sensu siedzieć. Z nogą jednak następnego dnia było lepiej i powoli się goiła. Ewelina z Januszem zdecydowali się wrócić do domu i powoli pakowali swoje rzeczy i załatwiali ostatnie sprawy. My stwierdziliśmy że nie podoba nam się ta praca,a raczej pracodawca i zadzwoniliśmy do Marty, która przekonała nas, że Evangel już w zeszłym roku robił przekręty i jeśli chcemy to możemy zamieszkać z nimi i tam też pracować. Decyzja była momentalna, po tym telefonie zaczęliśmy zbierać nasze rzeczy, gdyż za 20 minut na ryneczek miał przyjechać po nas Wasyl (nowy pracodawca) zabrać nas na nową kwaterę. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, zebraliśmy się czym prędzej i po prostu uciekliśmy stamtąd. Zabrano nas do nowego domu, gdzie właśnie prócz nas przyjechała kolejna grupa z Polski w składzie: Rafał, Renata, Tomek, Michał, Oskar, Piotrek, Agnieszka, Jadzia, Paula, Misiek brat Renaty, rozkrzyczana Kasia, jej ojciec Janusz, pijaczka Jola. Oprócz nich Dom zamieszkiwany był jeszcze przez parę, którą znaliśmy ze Sthateiki Basię i Daniela.

Następnego dnia nie miało być jeszcze pracy natomiast pojawiło się jeszcze kilak dziewczyn, które zostały oszukane i Wasyl je przygarnął. Była to Beata, Ania, Jola, Kamila. Siłą rzeczy Kamila, dziewczyna przez którą głównie cała grupka trafiła do Grecji i wylądowała na pustkowiu, wieczorem wyprowadziła się gdyż niby jej ciotka znalazła jej pracę.

Teraz czas na opis naszego nowego miejsca zamieszkania, był to dom jednopiętrowy z 3 pomieszczeniami sypialnymi. W jednym spali Basia, Daniel, Ania i Marta. W drugim Renata, Tomek, Michał, Oskar. Natomiast w trzecim największym cała reszta w tym i my. Prócz tego mieliśmy jedną łazienkę, kuchnię dosyć sporą, taras przed domem, na który przenieśliśmy się spać i taras z tyłu domu gdzie spała starszyzna czyli Janusz z Jolą. Dom nie miał okien ale było wszędzie pobiałkowane, gdyż wcześniej zrobili tu mały remont dziewczyny z Danielem. Za miesiąc mieszkania mieliśmy płacić 50€ i to miał nam ściągnąć Wasyl przy wypłacaniu pierwszej tygodniówki. W domu obowiązywały pewne zasady, a och złamanie groziło karą – nie pójściem do pracy. I tak nie wolno było opuszczam domu po 22, nie można było spożywać alkoholu w domu, wyznaczone były dyżury do sprzątania i należało ich przestrzegać, tak samo w późniejszym czasie były dyżury do łazienki. Później została zrobiona druga łazienka i trochę napięcie wśród domowników spadło ale nadal były zgrzyty.

No i zaczęła się praca, trzeba przyznać, że wyglądało to zupełnie inaczej niż u Evangela w kwestii wyżywania się i krzyczenia, natomiast sama praca wyglądała tak samo. Za dzień pracy, nie ważna była ilość zebranych skrzynek ani liczba godzin dostawaliśmy 21€, czas pracy był różny od 6-12 godzin. Należy pamiętać, że codziennie dojeżdżaliśmy koło 40 minut do samej plantacji. Dojazd zazwyczaj był wygodniejszy niż u Evangela gdyż Wasyl był posiadaczem paru ciężarówek. Na początku poruszaliśmy się wielkim pojazdem tak, że podczas jazdy każdy miał tyle miejsca że można było się położyć i spokojnie jeszcze pospać w czasie dojazdu i powrotu. Potem niestety zmuszeni byliśmy jeździć małą ciężaróweczką tak, że wszyscy musieli siedzieć ramię przy ramieniu co po 10 godzinach pracy nie było zbyt przyjemne pod ciemną plandeką. Na koniec na szczęście wróciliśmy do większego wozu i znów było lepiej.  Praca nie była regularna, czasem jeździła cała grupa czasami odbywało się losowanie gdyż było mniejsze pole. Przez cały miesiąc przepracowaliśmy koło 17 dni, reszta natomiast to odpoczynek i nudzenie się.

W ciągu tego miesiąca zżyliśmy się ze wszystkimi domownikami, odeszli od nas: Rafał, Daniel i Basia z powodu postawienia się szefostwu czyli Wasylowi oraz Paula, która stwierdziła, że jest to za ciężka praca. Tym samym przenieśliśmy się do ich pokoju, ale spaliśmy na tarasie. Było mnóstwo sprzeczek, kłótni ale też zawsze potrafiliśmy znaleźć się wśród ludzi tak zupełnie innych od nas. Spędziliśmy mnóstwo wieczorów na wspólnych rozmowach lub spacerach do miasta. Dołączyło też do nas 5 nowych osób – Marysia, Jasio, Aga, Tomek, i 3 laska (Henrietta ;0P)

W tym czasie byliśmy 2 razy nad morzem w Nafplionie – wybraliśmy się tam stopem co okazało się całkiem dobrym wyborem bo w miarę szybko udało nam się takowy złapać (nie licząc drugiego przejazdu gdy przy powrocie czekaliśmy grubo ponad godzinę na to by ktoś się zatrzymał). Nafplion okazał się być bardzo przyjemny – ze swoim średniowiecznym zamkiem do którego docierało się po 1000 stopniach oraz prawie wygodną plażą, a co najważniejsze dla mnie, z morzem które było gorące i strasznie słone – wreszcie miałem okazje popływać.

Poza tym wybraliśmy  się na pobliski zamek w Argos znajdujący się na wzgórzu – wydawał się blisko, niemal w zasięgu ręki. Oczywiście wybraliśmy się na piechotę ale po zbłądzeniu i z powodu nadal bolącej stopy Justyny, oddzieliliśmy się od reszty i zdecydowaliśmy się na drogę po asfalcie – nie zdążyliśmy jeszcze nią porządnie ruszyć i tylko spróbowaliśmy machnąć na pierwsze auto które nas mijało a już po chwili jechaliśmy na szczyt z bardzo miłą rodzinką która całkiem dobrze mówiła po angielsku. Sam zamek to ruina ale z powodu tego, że góruje nad miastem wydaje się być największym zabytkiem tego najstarszego miasta Grecji. W każdym razie widok rozciągał się znakomity no i mile spędzony dzień.

Największą jednak wyprawą był jednodniowy wypad do Aten – udało nam się pojechać w większym gronie bo aż w 5 osób. Wypad wymagał wczesnego powstania z naszych legowisk – praktycznie tak wcześnie jakbyśmy zbierali się do pracy. Po ciemku jeszcze dotarliśmy do centrum Argos na dworzec kolejowy gdzie zakupiliśmy bilety do Aten. Nasza nieznajomość języka i roztargnienie nie pozwoliły zorientować się nam iż pociąg nie dojedzie bezpośrednio do Aten gdyż trwa remont stacji. Stacje przed naszą docelową, zmuszeni byliśmy wysiąść i próbować dalej dostać się do samego centrum. Na ulicy w oddali ujrzeliśmy Akropol – szybka decyzja i stwierdziliśmy, że nie jest on dalej jak 2 godziny drogi piechotą – wszystko byłoby dobrze gdyby jednak nagle chodnik się nie skończył. W związku z tym zawróciliśmy, odnaleźliśmy przystanek autobusowy i odpowiedni autobus i niedługo po tym już mknęliśmy we właściwym kierunku. Razem z Justyną podjeliśmy się poprowadzenia wycieczki więc z mapą w dłoni brneliśmy przez miasto w kierunku najciekawszych obiektów. Szczęściem w Grecji jest to iż wejścia do wszystkich obiektów zabytkowych dla studentów jest darmowe – wspaniale, tym bardziej że wejście na Panteon kosztuje chyba z €12. Ateny w okolicy tych obiektów najczęściej odwiedzanych są naprawde ładne. Bardzo przyjemnie się to wszystko zwiedzało. Między innymi udało nam się zwiedzić: Wieże Wiatrów, Akropol, Stadion olimpijski, pare różnych muzeów oraz obejrzeliśmy zmianę warty – coś pięknego i raczej nigdzie indziej niepowtarzalne. Poza tymi obiektami Ateny nie robią dobrego wrażenia – w centrum miasto jest takie dość ciasne i niestety brzydko pachnie. Po całodniowym bieganiu nieomal po stolicy zawróciliśmy by dojechać z powrotem na naszą kwaterę. Tym razem już wszystko przebiegło bezproblemowo. Po powrocie spotkała nas miła niespodzianka – reszta domowników urządziła ognisko.

Wreszcie podjęliśmy decyzję o powrocie do domu kiedy wiedzieliśmy, że odkuliśmy się z pieniędzmi i nie warto dłużej zostawać, gdyż winogrona powoli się kończą. Z nami postanowił wrócić Piotrek, kojarzony jako pasjonata pornoli. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wyjechaliśmy, do Koryntu odwiozły nas Ania i Marta a tam wsiedliśmy do Autokaru i ruszyliśmy w drogę powrotną. Wróciliśmy do Polski w deszczowy wtorek prosto ze słonecznej Grecji.

Co nam dała wyprawa do Grecji:

  1. piękną opaleniznę
  2. poznanie kolejnej części świata
  3. znajomych i przyjaciół na trochę dłużej niż miesiąc
  4. nauki cierpliwości, znoszenia bólu i poniżenia
  5. obycia wśród ludzi, którzy nie zawsze są tacy z jakimi przebywamy na co dzień
  6. nauki języka greckiego, a przynajmniej paru zwrotów: stafilia – winogrona, kopsi – ścinać, parakalo – proszę, ena – jeden (i reszte liczb), psomi – chleb, kotopulo – kurczak, dako – dobrze, Malaka – przekleństwo
  7. zdobycia praktycznego wykształcenia w ścinaniu winogron oraz poznanie wszelakich chorób winorośli
  8. zrzucenia paru kilogramów

 

 

 

One thought on “Grecja 2005

  1. Dzień dobry! Zwracamy się z uprzejmą prośbą do autorów o kontakt w sprawie informacji nt. jednego z bohaterów powyższego wpisu “Grecja 2005”.

    Będziemy wdzięczni jeśli skontaktują się Państwo z nami pod adresem: itaka@zaginieni.pl.

    Zespół Poszukiwań i Identyfikacji Fundacja ITAKA

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *