London, Bejbe!

Londyn został zaplanowany jako niespodzianka dla Mamy z okazji jej 50-tych urodzin. Nie wiem jak nam się to udało, a raczej jak Tacie się to udało, że Mama nie dowiedziała się o akcji zorganizowanej aż do momentu pojawienia się na lotnisku Ali/Grześka i Przemka/Eli.

My zdecydowaliśmy się polecieć w piątek rano, gdyż w planie była wizyta w Harry Potter Studio (tym razem nie było to dla dzieci, ale uciecha dla mnie).

Nie trudno było znaleźć samo miejsce, gdyż jest to ogromnej wielkości studio. Szybko podsumuje całą wycieczkę. Jeśli jest się fanem, choć trochę, Harrego Pottera to naprawdę warto. Sama się zastanawiałam nad tym, czy nie jestem trochę za stara na wizytę w takim miejscu. Ale jak zobaczyłam persony starsze ode mnie w swoich szatach czarodziejów, z różdżkami w rękach, wszystkie wątpliwości minęły.

Miejsce jest niesamowite, i gdyby nie zmęczenie dzieci, pewnie bylibyśmy dłużej – ale myślę że 3 godziny to jest minimum. Studio zaskakuje od samego początku, i za każdym rogiem kryje się coś wartego obejrzenia, dotknięcia.

No i oczywiście lot na miotle, REWELACJA! Osobiście byłam zachwycona miejscem, myślę, że dzieci też bo jak tylko wsiedliśmy do samochodu to padły.

 

Druga część była w połączeniu z cała rodziną. Apartament , który wynajęliśmy na Greenwich był daleko od centrum ale jakie widoki. Po przywitaniu Mamy i ku jej ogólnemu zaskoczeniu staraliśmy się zasnąć, gdyż dnia następnego w planie mieliśmy do zobaczenia kilka strategicznych miejsc.

O godzinie 8.30 wyruszyliśmy na podbój Londynu. Metrem ruszyliśmy z Greenwich do Buckingham Palace na zmianę warty. Ogólne wrażenie – dużo ludzi, mało co widać. Wystaliśmy się pod Pałacem ale wrażenia nie zrobiło to na nas. Na dodatek zaczęło padać więc ruszyliśmy w stronę Parlamentu i Big Bena. Kiedy tylko udało nam się dotrzeć, zrobić fotki ze wszystkimi możliwymi ujęciami Big Bena, w budce, na moście – deszcz zaczął padać tak mocno, że nie pozostało nam nic innego jak tylko wykorzystać czas na lunch. Po lunchu zdecydowaliśmy się przemieścić na Picadilly Circus & Chinatown, niestety w momencie jak się tylko dostaliśmy na miejsce deszcz odebrał nam ochotę dalszego spaceru więc przemieściliśmy się do Science Museum. Co niektórych baterie się wyczerpały (Mama, Tato, Lila), a niektórzy obejrzeli spory kawałek historii.

 

Po chwili wytchnienia ruszyliśmy w stronę London Eye, gdzie na pobliskim markecie zasmakowaliśmy kuchni świata, uspokoiliśmy panikę Maksa, po czym ku uciesze podziwialiśmy widoki Londynu.

Do domu zdecydowaliśmy się wrócić wodnym autobusem, który był strzałem w dziesiątkę! Podziwialiśmy Londyn w nocy, oświetlony, pełen wdzięku.

 

 

Wieczorem odbyła się uroczysta urodzinowa kolacja w uroczym rodzinnym gronie, zakrapiana – szkoda tylko, że nie mieliśmy sił pić 🙂

Niedzielny poranek był zdecydowanie bardzo trudny 🙂 Choć udało nam się zebrać i przemieścić samochodami na północ, wróciliśmy metrem żeby przespacerować się w pięknym słońcu i zobaczyć Tower Bridge. Niestety czas nas gonił nieubłaganie więc pozostało nam tylko skierować się w stronę lotniska, gdzie pożegnaliśmy całą rodzinkę, a sami ruszyliśmy w stronę Stansted.

 

 

Podsumowując – był to szalony, pełen wrażeń, rodzinny weekend! Byłam przeszczęśliwa, że Mama do końca nie wiedziała o niespodziance. Mam nadzieję, że uda nam się wkrótce wrócić do Londynu i poszwędać się ulicami tego tętniącego życiem miasta.