Macedonia 2021

«1 2 3»

2021-07-21

Dziś dzień bardziej na luzie. Nie wskazując palcem jedno z nas obchodziło urodziny więc odśpiewaliśmy poranne ‘sto lat’ i po śniadaniu wybraliśmy się na plażę do Peshtani. Mają tu pomost z którego można skakać, więc myśleliśmy, że wciągnie to dzieciaki plus będzie blisko do szybkiego żarcia. Niestety, ‘miejska’ plaża dużo brudniejsza od naszej pod hotelem no i ludzi więcej. Woda dziś wzburzona więc nie ma zbyt dużo do oglądania w wodzie, a dzieci po trzech skokach znudziły się pomostem. No nic. Małe zakupy i przekąska i po dwóch godzinach spadamy stąd.

W hotelu spędzamy parę godzin na odzyskanie energii, by na wieczór móc ruszyć na małe zwiedzanie. Dziś w menu Muzeum na Wodzie – niedaleko stąd. Z opisu wydaje się ciekawe – pradawna wioska zbudowana na palach. Oczywiście tylko rekreacja oryginału bo wszystko z drewna było. Na wejściu małe pomieszczenie muzealne z minimalną ekspozycją, więc od razu przechodzimy do tematu głównego. Z zewnątrz wygląda ładnie lecz niestety przy bliższym przyjrzeniu się, już takiego wrażenia nie sprawia. Tak jak ktoś zbudował to na początku, tak od tego czasu powoli się to rozpada. Budynki nie różnią się od siebie, żadnych dodatkowych informacji – ot ciekawostka.

Z muzeum nie wracamy do hotelu, a prujemy dalej na urodzinową kolację. Wybieramy lokal na wzgórzu z widokiem na jezioro (Villa Minami). Oczywiście, wpierw trzeba się tam dostać. Szybko wznosimy się małą, dziurawą dróżką, rzadko wbijając drugi bieg. Dojeżdżamy na miejsce i okazuje się, że jest to całkiem przyjemne miejsce z naprawdę ładnym widokiem i całkiem niezłym jedzeniem.

Najedzeni, zjeżdżamy i znów mijamy hotel, tylko po to by znów dojechać do Peshtani na pączki – wszyscy mają na nie smaka.

2021-07-22

Na ten dzień zaplanowana dalsza wyprawa do Bitoli, więc i zbiórka punktualnie rano. Śniadanie zjedzone, wsiadamy w auta i w drogę. Niby znów niedaleko ale schodzi nam 1,5g.

Jako pierwszy punkt zajeżdżamy do Heraklea Lynkestis – pozostałości rzymskiej osady. Może nie ma tu za dużo do zwiedzania, ale pozostały tu ładne mozaiki i sam teatr też ładnie odnowiony i co ważne dalej spełnia funkcje użytkowe.

Stąd podjeżdżamy do centrum, zostawiamy auta pod blokami, zaraz na początku Shirok Sokak i piechotką idziemy pod wieżę zegarową. Shirok Sokak to główny deptak więc i mnóstwo kawiarni, sklepików, itp. Zatrzymujemy się na kawkę i inne napoje. Wszyscy napojeni więc dalej pod zegar – całkiem ładnie zorganizowany główny plac z dużą ilością zieleni. Tu dzieciaki męczą kotki.

Zaraz za rzeką idziemy na starą część miasta, błąkamy się uliczkami i trafiamy na bazar. Zakupy owocowo-warzywne zrobione, a że godzina już popołudniowa, zmierzamy do restauracji na główny posiłek. Z polecenia, idziemy do Grne. Niestety, nie ma w menu tego na co liczyliśmy plus jeden z kelnerów, ani nie czai po angielsku, ani nie skupia się w ogóle na naszym zamówieniu co skutkuje paroma pomyłkami.

Mimo wszystko w miarę się najadamy i ruszamy w drogę powrotną. Justyna jeszcze kupuje nową parę okularów i chwilę później przemierzamy tę samą drogę co rano. Tym razem jakoś mija szybciej. Na miejscu znów plaża, jezioro, basen, tak by wszyscy mogli się jeszcze zrelaksować. Gdy słońce już się chowało, ruszyliśmy do lokalnej restauracji gdzie kończymy dzień.

2021-07-23

Następny dzień po zwiedzaniu musi być relaksacyjny. Więc plan jest by plażować i popływać, ale dla odmiany w jeziorze niedaleko – w Prespie. Upewniamy się rano u naszego właściciela hotelu, że drogą przez Park Narodowy Galicice można przejechać i niedługo później zapakowani całym kąpielowym badziewiem ruszamy w drogę. Zaraz za Trpejcą skręcamy do Parku by uiścić opłatę. Niestety miły Pan informuje nas, że aktualnie trwa remont drogi i można przejechać tylko 14km. Trochę zawiedzeni pytamy czy wystarczy to by zobaczyć oba jeziora z góry na co odpowiedź jest twierdząca. Tak więc zmiana planów – jedziemy na górę, pooglądamy i wrócimy.

Droga całkiem fajna. Mijamy parę ciężarówek na wąskiej drodze, ale ogólnie jedzie się bez problemu. Szybko nabieramy wysokości i nie zatrzymujemy się przy punktach widokowych – będzie na to czas w drodze powrotnej. Dojeżdżamy do końca drogi gdzie widać już drugie jezioro i stoi robotnik, który z uśmiechem nam coś opowiada. Na krzywy ryj próbujemy dopytać czy dojedziemy do Prespy na co dostajemy odpowiedź twierdzącą. Zaskoczeni oczywiście decydujemy się jechać dalej.

Tu już droga trochę gorsza – dużo więcej dziur, plus do tego fragmenty już powycinane pod łatanie dziur. Ale ciśniemy. Dojeżdżamy do kolejnych robotników, którzy przygotowują nawierzchnie i ci już bardziej stanowczo machają nam paluszkiem, że nie przejedziemy. Szybkie sprawdzenie mapy i okazuje się, że jesteśmy dosłownie 6min od celu, a 2km od dojazdu do głównej drogi. Uśmiechamy się i staramy się dogadać. Panowie znów mówią, że raczej nie, ale możemy jechać dalej i próbować. No to ciśniemy. Chwilę później drogę pokrywa już smoła jako podkład pod nową nawierzchnię, więc lepimy się i rozrzucamy kamienie, ale da się jechać. W końcu docieramy do faktycznej budowy. Na środku ciężarówka z asfaltem, za nią na całej szerokości maszyna do jego kładzenia. 500m go głównej! Znów uśmiechamy się i czekamy aż podejdzie jeden z robotników. Pan mówi tylko by chwilę poczekać. Parę minut później Pan nawiguje nas by zjechać z asfaltu na malutki fragment obok nad skarpą i ominąć maszynerię. Tam drugi Pan instruuje nas by tylko jednym kołem po asfalcie jechać dalej. I takim sposobem udaje nam się pokonać tę trasę – wesoło.

Chwilę potem jesteśmy już nad jeziorem. Zostawiamy auta, bierzemy sprzęt i schodzimy nad brzeg. Plaża piaszczysta, długa i szeroka. Stan wody dość niski, więc pomost z palami cały wynurzony. Rozstawione leżaki z parasolkami, wynajmujemy za 100MKD. No i do wody – ciepła jak zupa bo bardzo płytka. Plus do tego dno na początku piaskowe, później już muliste. Na oglądanie życia pod wodą nie ma co liczyć bo jest zbyt mętnie.

Bawimy się w wodzie, a dzieci w błotku. Wyławiamy wielkie małże – pomysł jest by je zabrać i zjeść za dzień lub dwa. Spacerujemy wzdłuż. Ktoś tu parę lat temu zainwestował kupę kasy – jest deptak i ścieżka rowerowa (ale nie ma prawdziwej drogi do następnej wioski), są restauracje na plaży (nieczynne), prysznice, przebieralnie, boiska do siatkówki, koszykówki, wspomniany pomost, itp. Jakoś jednak nie nabrało to tempa i to sukcesywnie niszczeje. Ciekawe kto miał jaki plan i jak to będzie wyglądało za parę lat – albo całkiem zniszczeje, albo faktycznie turystyka nabierze tempa i będą tu tłumy ludzi.

Parę godzin później, zgrzani i lekko zmęczeni, zasiadamy w jedynej czynnej restauracji na całkiem smaczny i tani posiłek. Jeszcze lody i ruszamy w drogę z powrotem – czy uda się znów jechać przez park? Na wjeździe nie ma nikogo. Jest co prawda jakiś znak ‘zakaz ruchu’, ale staram się go zignorować. Asfalt pociągnięty już dużo dalej. Dojeżdżamy do jego końca gdzie napotykamy ostatnich robotników na dziś. Za asfaltem znów wylana smoła, więc panowie nie zabraniają nam jazdy, jedynie mówią by jechać wolno. Okazuje się, że smoła rozlana na dość długim odcinku więc gdy w końcu z niej zjeżdżamy, nasze koła są oblepione na gładko. Po drodze mijamy jeszcze pastucha z kozami i owcami – też pewno będą miały oblepione podwozia. Faktycznie, nie ma co szaleć tym bardziej, że wszystkie kamienie i piach strzelają teraz spod kół. Mimo wszystko droga mija spokojnie i wspinamy się znów na przełęcz. Zatrzymujemy się teraz już częściej na fotki z pięknymi widokami. Kończąc jednak zjazd, koła są już czyste, a my dojeżdżamy do naszej kwatery.

Dzieci jeszcze szaleją w basenie – zawsze im mało, a my pijąc trunek i później jedząc kukurydzę rozprawiamy nad dalszymi planami.

2021-07-24

Plan na dziś dzień to Ochryda. Pierwsze zwiedzanie było nijakie, więc trzeba powtórzyć. Zaczynamy niespiesznie śniadaniem, i ruszamy na miasto. Pierwszy przystanek pralnia, bo rzeczy się już powoli kończą. Pani w jedynej pralni ciężko przewraca oczami mimo, że w tej chwili żadne pralki nie piorą. Uśmiechamy się i przekonujemy ją by wzięła. Odbiór ustalamy na 15:30. Przemkom niestety już się nie udaje.

Cel drugi to kościół św. Jana – jeden z bardziej znanych pocztówkowych widoczków Macedonii. Maps Google wskazuje drogę do samego kościoła lecz rzeczywistość okazuje się inna. Zatrzymuje nas bramka do starego miasta – wjazd tylko dla mieszkańców lub ludzi z hoteli. Na szczęście parking obok ma miejsce dla nas, więc auto porzucone i w drogę. Miłe widoki i fajne uliczki prowadzą nas do celu. Dziś tutaj tłumy więc nie spędzamy zbyt dużo czasu.

By nie wracać tą samą drogą, idziemy ścieżką przez las. Po drodze znajdujemy żółwia ‘Kubę’, którego bierzemy ze sobą (nie za jednogłośną zgodą). Idąc tak ścieżką pod górę docieramy do twierdzy Samoil. Tu spotykamy przypadkiem Przemków, których rozdzielił z nami poprzedni cel. Twierdza w większości świeżo odbudowywana, ale nadal widoki całkiem miłe dla oka.

Schodzimy w dół i dalej błąkając się po starym mieście docieramy do kościoła św. Marii. I znów trochę historii w formie malowideł i ogólnie ciekawostek historycznych. Lekko zmęczeni już chodzeniem i upałem, idziemy szukać kawiarni, na której brak Justyna cierpi już od paru godzin.

Popici i pojedzeni, spędzamy czas na deptaku, gdzie nasze Panie, włączając najmłodsze, odwiedzają jednego za drugim jubilera, a jest ich koło 15 na odległości może 100m. Poszukują lokalnych pereł. W miarę usatysfakcjonowane, razem z resztą zasiadają nad lokalnym kebabem by napełnić lunchowo żołądki.

Odbieramy pranie (2 pralki, tylko 480MKD) i wracamy na chatę. Ruszamy nad jezioro, ale dzieciaki nie wykazują zainteresowania nim, ale za to basenem już o wiele bardziej. Niech się pluskają. Ja basenu nie lubię, więc spacerek po piwo uskutecznić czas. Dajemy im się wyszaleć przez parę godzin by na wieczór zebrać się do kolejnej restauracji – Kaj Mecze. Tłum ludzi, hałas, ale odnajdujemy swój kąt. Maks zjada olbrzymiego pstrąga, my też spore porcje różnych dań – wszystko smaczne. No nic – zostaje tylko jeszcze usatysfakcjonować się małymi pączkami i wracamy do hotelu. Wieczór kończymy popijając winko na balkonie i obserwując/słuchając dziewoji świętujących wkrótce zamążpójście.

2021-07-25

Planów na dziś brak. To oznacza długie, i tym razem udane spanie. Na śniadaniu ustalamy, że porzucamy dzieci z Przemkami, a sami jedziemy sobie na chwilę samotną do Ochrydy. Wstępujemy na kawkę, błąkamy się znów po deptaku (Justynie udaje się wybrać perły) i ogólnie miło spędzamy czas. Wracając do auta okazuje się, że zaparkowałem w płatnej strefie co wiąże się z grzywna 1000MKD, gdzie parking za 1g kosztuje 30MKD. Dużo, ale chyba właśnie ma osiągnąć swój cel. Przykro bo zwyczajnie mało oznakowań i nie miałem okazji zauważyć.

No nic, jedziemy do hotelu gdzie okazuje się, że dzieci praktycznie od 3g kiblują w basenie. Niezmordowani. Zapytuje w recepji o mandat i co z nim zrobić bo opis bardzo słaby i właściwie nie wiadomo gdzie zapłacić. Chłopaki wymieniają sporo zdań co na koniec zostaje mi przetłumaczone – jeśli ci nie zablokowali koła, to olej – nie znamy nikogo kto by to zapłacił. Tak więc papierek ląduje w kieszeni i oby się nie odbił czkawką za parę lat.

W międzyczasie Justyna wynajduje niedaleki obiekt wart zainteresowania. O dziwo, nie wspominają o nim oba przewodniki które mamy. Mowa o wiosce Wewczani (z całkiem interesującą historią polityczną) i jej źródłach. Droga niedaleko bo ledwo ponad 30min, więc zbieramy manele i jedziemy. Wioska, jak można było się spodziewać, znajduje się na wzgórzu, co wiąże się ze stromymi podjazdami wąskimi uliczkami. Nie ma problemu, lecz okazuje się, że ostatnia prosta do źródeł jest zablokowana. Mi udaje się nawrócić, jednak Przemek musi cofać jakieś 500m. Ciekawie.  

Zostawiamy auta na głównym placu i drałujemy pod górkę. Wejście za nas wszystkich jakieś śmieszne 90MKD i już po chwili spacerujemy ładnie przygotowanymi ścieżkami między wieloma strumykami i źródełkami. Woda zimna bardzo i fajny chłód bije od niej. Spacerowanie nie zajmuje nam więcej niż 20min, ale uważam, że warto. Schodzimy sobie na dół powoli i widzimy jeszcze inne, już bardziej wioskowo przygotowane ścieżki – okazują się edukacyjne i naprawdę fajnie przygotowane. Kręcimy się nimi i dochodzimy w pobliże dużej restauracji. Zdecydowani tam zjeść obchodzimy się jednak tylko smakiem gdyż dziś impreza zamknięta i nas nie obsłużą. Jak nie to nie. Błąkamy się więc dalej ładnym uliczkami miasteczka szukając innej restauracji co okazuje się wcale nie prostym zadaniem. Ostatecznie zasiadamy w jednej obok źródeł, bardzo ładnie umiejscowionej i zjadamy lokalne specjały.

Powrót bez większych wydarzeń, oprócz tego, że mylimy drogę i dojeżdżamy prawie do granicy z Albanią. Ot, 20min ekstra. Ustalamy plan na jutro, a jest co i w pielesze.

«1 2 3»
«1 2 3»