Portugalia 2022
2022-02-19 – Sagres – Praia da Luz
Wieje. Nadal pogoda ładna, ale zdecydowanie wiatr przybrał na sile. Szybkie zakupy rano śniadaniowe i już po 9tej jesteśmy w drodze do Sagres. Opisy w sieci wychwalają lokalizację, więc prujemy. Wpierw na ‘koniec świata’ – Farol do Cabo de São Vicente, najbardziej na południowy-zachód wysunięty skrawek Europy. Dojeżdżamy przez prawie bezkresne pustkowie. Niska roślinność, piach i skały. Na końcu latarnia. Niestety nie można przejść za latarnię tak by zerknąć za Europę, ale w drugą stronę i tak widoki przednie. Wieje jak cholera. Woda z oceanu unosi się ponad stu metrowe klify. Dobrze, że udało nam się dzień wcześniej wypłynąć na łódce, bo dziś chyba byśmy nie dali rady.
Ruszamy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na chwilę przy Fort of Santo António de Belixe (nic ciekawego) i dalej do Fortaleza de Sagres. Front robi wrażenie, ale za nim znów pustkowie. Robimy wielkie koło wzdłuż klifu. Jedną z fajniejszych rzeczy jest ‘ucho’ – taka kominowa struktura zbudowana wokół niewielkiej dziury, która prowadzi do podziemnej jaskini. Przy dzisiejszych falach, dźwięk jaki wydobywa się stamtąd robi wrażenie, niczym sunące metro.
Zbieramy się dalej do samego Sagres, ale… nic tu nie ma. Dosłownie. Samo miasteczko nie przedstawia praktycznie żadnej wartości turystycznej. Chwilę błądzimy, bo chcielibyśmy się napić kawy, ale nie dajemy rady. Tak więc pora ruszać dalej.
Obiecaliśmy plażę i miała być to jedna w Lagos, ale przez nieudaną wizytę w Sagres kombinujemy jak tu jeszcze wypełnić czas. Skręcamy w Praia da Luz. Zatrzymujemy się przy Sparze na kawę, ciastko i mały lunch. Miało być coś innego, ale wokół tylko restauracje i bary, a na takie klimaty nie mieliśmy ochoty. O dziwo, daje radę.
Schodzimy nad wodę i okazuje się, że to bardzo surferskie miasteczko. Na wodzie z leksza 30 surferów. Robimy przez kolejne 30 minut za lożę szyderców oceniając zdolności tych amatorów wodnego szaleństwa. Schodzimy potem na plażę, odnajdujemy choć trochę osłonięty kawałek piasku i odpoczywamy dalej. Lila jako jedyna podejmuje się ostatniego zanurzenia. Jest twarda. Poza tym miasteczko całkiem fajne. Widać, że główne nastawione na turystów, ale właśnie takich nie emerytów, a hipstersko-wodnolubnych.
Zbieramy się do naszego apartamentu. Po drodze zakupy w większym supermarkecie, już przed wyjazdowe i koło 16 jesteśmy z powrotem. W sumie więc nie zostaje nam za dużo czasu przed kolacją. Żeby było śmieszniej, Justyna tak wyszukiwała restauracje, że zamieszana zrobiła rezerwację w dokładnie tej co byliśmy dzień wcześniej. Nic złego.
Wychodzimy niecałą godzinę wcześniej i włóczymy się uliczkami miasta Lagos. Wchodzimy do sklepów lokalnych twórców, przyglądamy się życiu mieszkańców, zwiedzamy miejsca, gdzie wcześniej nie doszliśmy. Na kolację docieramy prawie punktualnie. Tym razem zamawiamy dużo krewetek (część ze świnką) plus Justyna bierze kałamarnicę. Znów wszystko przepyszne.
Wracamy na kwaterę, robimy wstępne pakowanie, bo jutro wczesny wyjazd by z powrotem dotrzeć do Lizbony.
2022-02-20 – Lisboa
Pobudka po 7mej bo przed nami jednak kawałek drogi. O 8:30 ruszamy. Droga to w sumie tylko dwa numerki – najpierw A22, a potem A2. Tak jak wcześniej staraliśmy się autostradami nie jeździć, teraz jednak jest nam na rękę. Na tej pierwszej pobór opłat co zjazd, tak, że nie można właściwie ominąć opłat. Tu 30c tam 55c, ale w sumie za jakieś 40km to już ponad 2 euro. Trochę drogo. Na tej drugiej mijamy tylko dwa punkty i przejeżdżamy przez Via Verde więc cenę dowiem się dopiero jak ściągną z karty.
Robimy jeden postój na siku i kawę i niedużo po 11tej jesteśmy już na lotnisku. Wstępny pomysł był, by wjechać do centrum i tam porzucić rodzinę z walizkami, ale przez ‘strefę niskiej emisji’, plus potencjalny ruch, decydujemy się przedostać do centrum całą ekipą. Auto oddajemy w minutę i wygląda na to, że wszystko pięknie i nikt nie robi problemów. Schodzimy do metra, też to w końcu atrakcja, kupujemy bilety na 24h na większość transportu miejskiego (6.95euro, dzieci też) i dwoma liniami dostajemy się pod dzisiejszą kwaterę. Niestety jeszcze za wcześnie by odebrać klucze, jednak udaje się zostawić bagaże.
Po zabraniu najpotrzebniejszych rzeczy ruszamy na spacer. Pogoda dziś znowu piękna i słońce nam przygrzewa. Wdrapujemy się na jedną stronę wzgórza skąd Fenicular Lavra zabiera nas na dół. Przechodząc tylko Avenida da Liberdade, dochodzimy do drugiej kolejki, Gloria – ta zabiera nas w górę w kierunku malowniczych uliczek na wzgórzu. Kręcimy się ulicami, ale ogólnie schodzimy w kierunku nabrzeża. Chwilę zastanawiamy się co dalej, a że mamy naprawdę sporo czasu, decyzja pada na jazdę do Belém. Tramwajem docieramy do tej dzielnicy w 20min i jako pierwszy cel obieramy Pastéis de Belém – tradycyjną ciastkarnie. I znów udaje nam się dość szybko dostać stolik i to na zewnątrz. Super przyjemnie. Ze smakiem zjadamy słodkości, ale też coś z kurczakiem.
Dalej idziemy pod pomnik Padrão dos Descobrimentos i próbujemy odwzorować fotkę sprzed 3 lat, tym razem w pełnym składzie. Włóczymy się jeszcze po parku. Dziś wszędzie pełno ludzi. Jak wcześniej w wielu miejscach, miastach, plażach były pustki (co sobie bardzo ceniliśmy) tak tu wyległo mnóstwo osób. I nie tylko turyści, ale też jak najbardziej lokalsi.
Znów w tramwaj, z powrotem do centrum. Tu przesiadka na linię 28. Ten mały tramwaik nieźle gimnastykuje się wspinając wąskimi uliczkami w górę zbocza, omijając na centymetry ludzi i inne pojazdy. Dzieciom się też podoba. Robimy większość trasy po czym udajemy się do naszego lokum by ogarnąć się przed wieczorem. Klucz odbieramy w hotelu jednak apartament jest trochę dalej, nad jedną z uliczek zamienionych w deptak. Na 4 piętro wdrapujemy się wąską klatką schodową. Bierzemy długie rękawy, z myślą o wieczorze, dokonujemy innych ablucji i wychodzimy.
Pierwszy punkt wieczoru to jedzenie. Tu znów powtarzamy dobre doświadczenia sprzed 3 lat i trafiamy do Marisqueira Uma. Jesteśmy wcześnie, bo o 6tej, oraz zapowiedzieliśmy się wcześniej, więc stolik dostajemy od razu. Nie ma wybrzydzania, tylko gar z ryżem, sosem i owocami morza – kraby, małże, krewetki i inne muszle. Każdy ładuje sobie na talerz i sztućcami, paluchami i kleszczami dobiera się do sedna. Garnek wylizujemy do czysta. Pyszne.
Gdy wychodzimy, knajpka jest już pełna, a przed drzwiami czeka kolejne 10 osób. My idziemy znów na tramwaj 28 i jeździmy sobie w kółko. Teraz już mniej ludzi, więc można sobie spokojnie siąść i doświadczać. Wysiadamy na którymś przystanku i na nogach błądzimy dalej po tych wspaniałych uliczkach. Robi się jednak już późno, a jutro bardzo wczesna pobudka. Wakacje zakończone na dobrej stopie.