Portugalia 2023
2023-02-16 – Eco-cork i plaże
Dzień trochę ładniejszy, więc zaczynamy śniadaniem na 4tym piętrze naszego apartamentu z widokiem na miasto i plaże.
Po 10tej wychodzimy, zahaczamy jeszcze o kawkę w jednej z knajpek i ruszamy na wschód. Bardziej edukacyjny kierunek podróży do fabryki korka. Spędzamy tu około godziny i dowiadujemy się wszystkiego o korku – jak rośnie, kiedy i jak się go pozyskuje, jak się go gotuje, selekcjonuje i ostatecznie wyrabia różne produkty. Ciekawie i faktycznie czujemy się doinformowani.
A że jesteśmy już tak blisko, jak moglibyśmy nie zahaczyć o Tres Palmeiras w Tavirze na pyszne rybki z grilla? Nadal trzyma poziom i tym razem udaje nam się nawet załapać na kałamarnice. Te smażone są w całości, a to oznacza flaki i inne wydzieliny, które nie do końca wiemy jak się pozbyć. Trzeba będzie się kiedyś douczyć. Ponownie, cena śmiesznie niska jak na takiej jakości jedzonko.
Z pełnymi brzuchami pora na plażing/smażing. Wybieramy Praia dos Arrifes i tam rozbijamy się na kolejne 2 godziny. Wielkie fale nadal, woda zimna, ale można pobawić się w piachu i na skałkach. Po słońcu i wietrze twarze osmagane i czuć, że jesteśmy na wakacjach.
Poza tym dziś Tłusty Czwartek więc zachodzimy jeszcze do ciastkarni na słodkości. Jeszcze tylko zakupy i spadamy na chatę.
2023-02-17 – Plaże – Lagos
Miało być tak pięknie i pogoda miała być tylko lepsza, a tu poranek wita nas totalnie zasnutym chmurami niebem i nie zapowiada się na zmianę,
Planów jednak nie zmieniamy i ruszamy. Najpierw śniadanie w knajpce – dobre kanapki i lepsza kawka. Potem droga na zachód, wpierw na Lagoa dos Salgados. To taki rezerwat ptactwa i roślinności z ładnym drewnianym spacerniakiem. Nawet całkiem długi. Zatrzymujemy się na chwilę dłużej na plaży, a dzieciaki skaczą po piachu.
Krótki skok do sklepu po sprawunki i wybieramy kolejną plażę – Praia Do Castello. Zchodzimy po schodach i okazuje się, że mamy ją praktycznie całą dla siebie. Pojawiają się czasem jacyś niemrawi ludzie, ale poza tym rządzimy my! Znowu zabawy w piachu itp., ale dziś nie zrzucamy ubrań bo słońce nie zdecydowało się wychylić.
Po 16tej zbieramy się i jedziemy dalej na zachód do Lagos. Zaczyna kropić. Nie tak się umawialiśmy. W Lagos bez problemu znajdujemy miejsce parkingowe, a że zostało nam do zabicia jeszcze trochę czasu, błądzimy po znanych/zapomnianych uliczkach z ostatniej wyprawy. Nadal całkiem fajne to miasto. Punkt 17:30 stajemy u drzwi Casinha do Petisco. Znajduje się dla nas stolik z czego jesteśmy bardzo szczęśliwi. Chwilę później następni goście nie mają już tyle szczęścia. Wybieramy cataplane ze wszystkim plus ryba dla Maksa i zaczynamy wyżerkę. Po kolei członkowie rodziny odpadają, ja wytrwale walczę do końca. Brzuch prawie rozsadza, ale to taka pyszność, że wstyd coś zostawić.
Dobre to było, ale trzeba spadać do Albufeiry. Jutro trochę wcześniejszy poranek, więc parę przygotowań i w pielesze.
2023-02-18 – Fatima – Porto
Z rzadka na tych wakacjach mamy konkretniejszy plan, który wymaga wcześniejszej pobudki. O ósmej jesteśmy już na nogach, zjadamy śniadanie w naszym lokum, później kawka w knajpce i po 9tej jesteśmy w drodze.
Najpierw 3 godziny autostradami do Fatimy. Kosztowna zabawa – wychodzi chyba ponad €40. Można by lokalnymi drogami, ale zależy nam na czasie. Ciekawe czy lokalsi płacą mniej podatku drogowego i dlatego takie wysokie koszta autostrad?
Fatima parkingiem stoi. Wjeżdżając, wydaje się, że nic innego tu nie ma tylko dziesiątki parkingów. Teraz puste więc parkujemy na jednym z najbliższych, ale ‘w sezonie’ pewno szpilki się nie da wetknąć. Wchodzimy do sanktuarium od tyłu i tylko przechodzimy, bo akurat odbywa się ceremonia ślubna. Trafiamy na plac – wielka betonowa patelnia. I znów – na szczęście teraz pusta. Mijamy kapliczkę, bo tam akurat teraz msza i idziemy na ‘miasto’. Tu mnóstwo straganów z dewocjonaliami, sklepów z szatami liturgicznymi i figurami i posągami świętych, ale też można dostać figurki ‘świętego’ Harrego Pottera czy ‘świętego’ lekarza. My za €4 kupujemy dłoń woskową, lewą, i idziemy ją spalić w intencji palców dziadka Mirka. Wrzucamy ją w ognie (nie piekielne) i oglądamy kapliczkę i sanktuarium już teraz na spokojnie. Rewelacji nie ma i każdy odkryje, że jeśli nie przyjeżdża się tu w tłumie z zamiarem modlitewnym, to raczej nie ma tu czego szukać.
Jeszcze tylko posiłek w jednej z knajpek i dalej w drogę do Porto. 2 godziny autostradami, więc ogólna nuda. W dużym mieście, duży ruch. Wysadzam rodzinkę w miarę jak najbliżej apartamentu, a sam z autem wracam na lotnisko by je jeszcze dziś oddać. W mieście nie będzie nam już potrzebne. Oddanie bezproblemowe, więc pakuje się w metro/tramwaj w kierunku centrum. Bilet €2.75. W trakcie podróży i przychodzi ochrona i kontrola biletów. Dopiero następnego dnia zrozumiem, że swojego biletu nie ‘skasowałem’ (zeskanowałem przy wejściu) i w sumie to był nieważny, ale w tłoku i zamieszaniu, kontrolerka tego też nie zauważyła.
Wysiadam na Trindade i dalej już pieszo by odnaleźć rodzinę. Okazuje się, że są dość daleko, więc niespiesznie kręcę się i liczę na spotkanie w połowie drogi. Pierwsze wspólne kroki obieramy na knajpkę, ale okazuje się, że bez rezerwacji nie mamy na co liczyć. No trudno, wybieramy więc kolejną – Casa Guedes. Mają tam być głównie kanapki, ale z pieczoną wieprzowiną i dodatkami, którymi można się najeść. Miejsce jest, a samo miejsce okazuje się 3 poziomową restauracją. Ludzi i obsługi dużo. Dostajemy nasze jedzonko dość szybko (z krótką przerwą na wizytę w supermarkecie zanim zamkną) i równie szybko je zjadamy. Przyzwoicie.
Spacerujemy jeszcze po mieście i nie możemy się nadziwić jakie tłumy. Jest luty, w innych miastach śladowe ilości turystów, a tu dzień i noc kwitnie życie i aż trzeba się w niektórych miejscach przeciskać. Wracamy na nasz apartament, który znajduje się przy Rua dos Flores – jednym z główniejszych deptaków – i do późnych godzin nocnych będziemy słyszeć gwar i grajków ulicznych.
2023-02-19 – Porto
Nie spieszymy się ze wstawaniem. Na mieście cisza po sobocie. Pierwsze kroki kierujemy na plac Lisboa przy którym znajduje się księgarnia Lello. Niestety kolejka przy wejściu skutecznie nas odstrasza. Może gdybyśmy już jej wcześniej nie widzieli tobyśmy czekali.
Z innych atrakcji która interesuje dzieci to wieża Clérigos. Też byliśmy, ale Lila nie wchodziła, a Maks nie pamięta. Dobra. Mimo wszystko oznacza to prawie godzinę czekania na swoją kolej, na szczęście nie trzeba wszystkiego przestać w kolejce. Na szczycie wieży widoki rozciągają się praktycznie na całe Porto. Machamy Justynie, która została na dole, i sami też opuszczamy to miejsce.
W tak zwanym międzyczasie bookujemy miejsce na wycieczkę po jednej z winnic. Niestety te ciekawsze już zaklepane, więc wybieramy Sandemana po portugalsku. A co! Wizyta dopiero po 15tej, więc do tego czasu włóczymy się ulicami. Rozdzielamy się chłopaki/dziewczyny i eksplorujemy miasto. Mnie i Maksa przyciąga ciągle most Luisa. Spotykamy się na szybkim lunchu i okazuje się, że już czas by ruszać na zwiedzanie.
Do Sandemana docieramy punktualnie i od razu wchodzimy z grupą. Panie upewniają się dwa razy, że wiemy iż jest to oprowadzanie po portugalsku. Jak można przypuszczać, poza wychwyconymi pojedynczymi słowami, nie za bardzo nadążamy za historią (którą w sumie i tak znamy z wizyty parę lat temu w Calem) ani za dowcipami (te pozostaną zagadką). Dla nas jednak najważniejsze są widoki tych pięknych piwnic i testowanie trunków na koniec. Było smacznie i aż strach patrzeć jaki wybór port jest w sklepiku. Żeby to wszystko pokosztować trzeba by spędzić parę dobrych wieczorów tylko na tym.
Spacerujemy dalej, aż zaczyna się ściemniać, a brzuchy mówią, że trzeba się jeszcze najeść. Ponownie trafiamy do Casa Guedes, ale inny oddział – Progresso – zdecydowanie mniejszy i spokojniejszy. Wybieramy inne potrawy niż ostatnio, a ja wypijam sobie butelkę wina bo chętnych brak.
Wieczór nadciąga i powrót na kwaterę kończy ten wypoczynek. Chwilę jeszcze słuchamy gwaru ulicznego, ja dopijam trunki które stoją w lodówce, ale ogólnie wakacje się kończą. Rano pozostaje nam tylko metrem dostać się na lotnisko, lot do Dublina i zjazd autem do Cork..