Węgry 2015
Planem wakacyjnym na ten rok stały się Węgry. W sumie już nie pamiętam jak akurat padło dokładnie na ten kierunek ale założeniem było ciepło i dostęp do ciepłej wody. Na Węgrzech żadne z nas w przeszłości nie było, ale opis Balatonu wykazywał, że może to być to czego szukamy. Plus do tego dochodziła całkiem ciekawa okolica.
W Poniedziałek o 4 rano zbieramy resztę bambetli, dzieci do auta i ruszamy w drogę. Przez Czechy, Słowację i już jesteśmy na Węgrzech. W sumie niecałe 600km więc droga mija dość szybko. Dla zainteresowanych, trzeba pamiętać o kupowaniu winiet na autostrady w każdym z tych krajów – ogólnie wszystko oznaczone na każdej granicy więc nie ma sensu opisywać. Jedyne co można dodać to pewno te miejsca nie będą ‘najtańsze’, ale inne możliwości pozostawiam tym którzy jeżdżą często albo bardzo chce im się szukać. Do naszego Révfülöp trafiamy trochę po południu. Resztę dnia spędzamy na zwiedzaniu okolicy i na trochę przymusowej wyprawie do Tapolca.
Pierwszy dzień po niefortunnej szpitalnej wizycie spędziliśmy na plaży, a wieczorem popłynęliśmy promem na drugi brzeg Balatonu. Tutaj normalny środek transportu, ludzi pracujących po drugiej stronie dla naszej rodziny wielka atrakcja.
Dnia następnego postanowiliśmy pojechać do pobliskiej miejscowości Csopak Strand, gdzie plaża była bardziej przystosowana dla mniejszych dzieci i było kilka zjeżdżalni, na których zarówno Maks jak i Wacek mieli wiele radości.
Po południu postanowiliśmy się wybrać do Tapolca Lake Cave niestety pora była nie najlepsza, ponieważ natrafiliśmy na największe kolejki. Czekaliśmy ponad 1,5h więc dzieciaki wybiegały się tuż przed i nie miały ochoty na więcej atrakcji jak już weszliśmy do środka. Co gorsze nie przewidzieliśmy, że tak długo nam to zajmie i nie zabraliśmy ze sobą jedzenia dla Lilki, wiec w łodzi dała niezły popis. Po późnej obiadokolacji poszliśmy na spacer do pobliskiego Malom-tó, gdzie dzieciaki mogły się zmęczyć ostatecznie przechadzając się po parku.
W piątek pojechaliśmy na półwysep Tihany, który jest ośrodkiem zarówno historycznym jak i artystycznym. Miejscowość była reklamowana w każdym punkcie turystycznym, więc najpierw odwiedziliśmy opactwo benedyktyńskie, później przespacerowaliśmy się uliczkami miejscowości. Niestety zawiodłam się całym obrazem miejscowości, gdyż zamiast widoku pięknych budynków, na pierwszym planie można było tylko dostrzec sprzedawczyków z niby lokalnymi produktami.
Popołudniem wybraliśmy się na Zamek Szigliget. Niesamowita forteca z przepięknymi widokami na Balaton oraz region Badascony. U wzgórza zamku jest świetna lodziarnia z niesamowitym wyborem smaków.
W sobotę wybraliśmy się do Keszthely żeby zwiedzić Festetics Palace. Jak to zwykle bywa w okresie letnim, pałac był w remoncie, więc nie wszystkie sale były otwarte. Później odwiedziliśmy Muzeum Marcepanu, które okazało się przycukierniczą salą wystaw. Jako nagrodą był słodki smakołyk, który niestety nie spełnił naszych oczekiwań. Ostatnim celem była plaża, która miała być znacznie bardziej przyjazna dzieciakom. I rzeczywiście była piaszczysta, wiec dzieciaki były przeszczęśliwe. Wieczorem przyszła ogromna nawałnica zapowiadana od rana, więc Maks miał niezłego stracha, ale równocześnie był bardzo podekscytowany.
W niedzielę z samego rana pojechaliśmy na słynny Liliomkert, targ, na którym widzieliśmy chyba wszystko. Miejsce zdecydowanie godne polecenia, artykuły robione w domowej kuchni, produkty lokalne, działająca w pełni kuchnia, w której można zjeść śniadanie, obiad i kolację. Rewelacja, żałowaliśmy, że zaraz po zmierzaliśmy do Aquaparku i nie mogliśmy zatrzymać się tam dłużej. O dziwo, w Annagora Aquapark, nie było aż tak tłocznie i bez problemu udało nam się znaleźć dogodne miejsce. Maks z Wackiem bawili się świetnie, a Lilka zapadła w dosyć długą drzemkę, co pozwoliło na poczytanie lektury.
Pogoda niestety się zepsuła, więc postanowiliśmy wybrać się do Miasta, gdzie pogoda nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Kierunkiem był Siofok. Miasto zdecydowanie zupełnie inne niż nasza mała wioseczka, bardzo dużo turystów, a główną atrakcją miasta jest wieża ciśnień. Na całe szczęście nie było kolejek, więc dojechaliśmy windą i dzieciaki miały trochę radochy z widoków oraz obrotowej podłogi w restauracji.
Dzień następny zarezerwowany był na Budapeszt. Dojechaliśmy dosyć szybko, z parkingiem też nie było problemów, nadal było pochmurnie, ale na zwiedzanie miasta pogoda idealna. Oczywiście zwiedziliśmy kilka głównych atrakcji – Most Łańcuchowy, Zamek Królewski, Baszta Rybacka. Ciekawostką było zwiedzanie podziemi/piwnic pod Budą – całkiem rozległe i fajnie pomyślane. Przespacerowaliśmy się ulicami miasta, a na deser odwiedziliśmy królestwo dzieci – Sugarshop 🙂 Niestety zaczęło padać coraz mocniej więc ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Rankiem w czwartek, za radą naszych węgierskich sąsiadów, pojechaliśmy na plażę do Abrahamhegy, która miała być małą, spokojną rodzinną miejscówką. I rzeczywiście świetne miejsce, gdzie wypoczywało dużo rodzin. Popołudniem pojechaliśmy pociągiem do Badascony, gdzie od dawna planowaliśmy wypad do piwnicy z winem Nemeth Pince. Miejsce bardzo klimatyczne, gdzie specjałami były wina białe. Degustację można uznać za udaną. Po powrocie zostaliśmy mile zaskoczeni przez współmieszkańców gdyż zorganizowali palenisko a nad nim kociołek z prawdziwie lokalnym leczo – papryka na papryce. Na szczęście za tym podążały też lokalne trunki i rozmowy łamane angielszczyzną o doświadczeniach życiowych. Przyjemny wieczór.
Ze względu na deszcz w piątek, który zdecydowanie ograniczał nasze eksploracje Węgier, wybraliśmy kolejny Aquapark w Zalakaros, gdyż znaczna część była kryta, więc nie straszna nam niepogoda. Obiekt okazał się znacznie większy niż się spodziewaliśmy, niestety atrakcje na zewnątrz były opustoszałe i pozostało nam wejść do środka. A tam panowały zwyczaje, co najmniej dziwne, rezerwacja leżaków odbywała się chyba jeszcze przed otwarciem, spożywanie swojego jedzenia wszędzie było widziane jako co najmniej normalne ORAZ spożywanie alkoholu. Jestem w stanie dużo rzeczy zrozumieć, ale jedzenie tuż nad basenem jakiegoś węgierskiego świństwa (tak, nie jestem fanką ich kuchni) gdzie za chwilkę będzie się pluskał bobas jest, co najmniej niehigieniczne. No właśnie, to jest w porządku, ale jak nie ubierzesz klapek to już Cię ścigają. Chyba czegoś nie rozumiem! Ogólnie spędziliśmy miło czas – głównie dzieciaki miały dużo radości i frajdy, a my byliśmy tylko dodatkiem, który cieszył się czasem rodzinnym.
Po powrocie do domu mieliśmy okazje oglądać pokaz sztucznych ogni z okazji dnia Św. Stefana.
Nasz czas nad Balatonem dobiegał końca, więc postanowiliśmy lokalnie odwiedzić, co Révfülöp ma do zaoferowania. Tak, więc ku zadowoleniu Maksa wybraliśmy się na Wieżę Milenijną, z której roztaczał się widok na Balaton. A po południu oddaliśmy się słodkiemu lenistwu na plaży.
Ostatniego dnia zaliczyliśmy atrakcję, która była reklamowana wszędzie Balatonyibob2, czyli bobsleje. Karnet obejmował bodajże cztery zjazdy, ale czas oczekiwania był tak długi, że spędziliśmy tam ponad połowę dnia. Wieczorem dokonaliśmy ostatnich zakupów przed podróżą powrotną do Polski.
Podsumowanie: niesamowicie było zobaczyć kolejny kraj europejski, z jego kultura, kuchnią i ludźmi. Na pewno nie zdecydujemy się na kolejne wakacje na Węgrzech, klimat zdecydowanie nie nasz. Oczywiście znalazłoby się kilka plusów jak ceny alkoholi i wybór win słodkich i półsłodkich, kilka nowych przyjaźni, pogoda, (choć i ona się nie popisała), ale sam kraj nas nie zachwycił.
W pamięci jednak pozostaną te dobre wspomnienia i co najważniejsze wspólnie spędzony czas!