Włochy 2022
2022-08-14 – Wylot
Dzień od rana aktywny – kafelki na patio same się nie położą. Tak więc już od 9tej walczę z kładzeniem ostatniej ćwiartki. Dołącza do mnie powoli rodzina i Olek i wspólnymi siłami już o 15tej kończymy robotę. Na fugowanie przyjdzie pora po powrocie.
Nie śpieszymy się bo lot dopiero koło 22giej, więc czas na pakowanie się, porządkowanie, itp., jeszcze jest. Wyjeżdżamy z domu w wielkiej ulewie – pierwszy deszcz od paru tygodni i 30sto stopniowych upałach. Irlandia na swój sposób wraca do normy.
Samolot spóźniony, więc czekania się przedłuża. W końcu jednak ruszamy i, na nas nietypowo, robimy tylko bardzo krótki skok ORK-BGY. Trochę ponad 2g lotu i już jesteśmy na miejscu we Włoszech. Niestety ten lot jest bardzo późny bo dopiero o 2giej w nocy lądujemy. Nie ma szans na żaden odbiór samochodu. Ładujemy się do zamówionej wcześniej taksówki i samo obsługowo meldujemy się w położonym w pobliżu hoteliku. Spać.
2022-08-15 – Limone sul Garda – Arco
Samo obsługi część dalszy – włącznie ze zrobieniem sobie śniadania i dokonaniu płatności kartą w terminalu. Niestety piechotą ciężko wrócić na lotnisko, więc kolejna taksówka mnie tam zawozi. Odbiór auta jest bezbolesny. Tym razem pada na Thrifty i bardzo odpowiednie auto do regionu – Fiat Panda. Małe, trochę poobijane, ale da radę. Poza tym to pierwsze może też być atutem.
Chwilę później zapakowani już prujemy autostradą na wschód w kierunku jeziora Garda. Wybieramy zachodni brzeg i jedziemy nim na północ. Trochę opóźnień jest bo dość spory ruch, ale nie jest tragicznie. Widoki przednie i niedługo później robimy pierwszy postój w Limone sul Garda. Zjeżdżamy na dół w kierunku plaży gdzie z miłym zaskoczeniem odnajdujemy wielopoziomowy parking za rozsądną cenę. Przepakowujemy bambetle kąpielowe w dwa plecaki i ruszamy na kamienistą plaże – jak to dobrze że nie ma piachu. Jezioro głębokie więc niedaleko od brzegu już wielki spad. I jak to dobrze, że mamy pływające dzieci. Wiadomo, że trzeba patrzeć i kontrolować, ale to już prawie samo obsługa. Razem z nimi chwilę sobie pływamy. W ruch idą maski i inne dobroci wodne jak materace i zabawa na całego. Kawałek dalej, skałki wystają cały metr dalej nad wodę, a to oznacza, że można też sobie poskakać. I tak mijają prawie 3 godziny.
Szybka dygresja, bo warto zauważyć, że jest czyściutko, ludzie sobie na głowy nie włażą, nie naparza zewsząd zbędna muzyka, a na wodzie nie ma tysiąca pierdółek dostępnych za kasę. Miłe zaskoczenie.
Wiemy że głód zaraz zacznie zaglądać w oczy więc pora znaleźć jakiś lokal. Pada na Buongusto al Turista i wiadomo, chodzi nam o pizzę. Na wejściu już widać pizzę na kawałki i takie coś myślałem że dostaniemy, jednak miłe zaskoczenie bo pizza przychodzi jako jeden placek, świeżo upieczony. No i zdecydowanie nie ma zawodu. Ciasto fajne i na chrupko od spodu wypieczone, sosik pomidorowy nawet Maks zachwala, a dodatki rewelacja. Mam nadzieję, że resztę wyjazdu też jedzenie będzie trzymać poziom.
Obżarci, bo inaczej się tego nazwać nie da, ładujemy się z powrotem do auto i ciśniemy do Arco. Hotel ‘on the rock’ faktycznie wywiązuje się z nazwy. Wjazd na parking wąziutką uliczką i tu małość naszego pojazdu pokazuje swoje zalety. Melduje nas przemiły, ale jak ze skeczu o Włochach wyciągnięty recepcjonista i znów możemy męczyć dzieci łażeniem. Na zamek dziś może udałoby się wejść, ale mało czasu do zamknięcia zostało, więc byłby to bieg. Odpuszczamy to na rzecz błąkania się po okolicy i zrobieniu małych zakupów. Dziś poniedziałek, ale jest święto i większość sklepów już pozamykana. Na tymczasowym targu rzemiosł zjadamy smażone jabłko i wypijamy nasze pierwsze, lokalne piwko. Później idziemy na obrzeża do większego supermarketu. Z każdego miejsca widać górujący nad okolicą zamek co jest też dobrym wyznacznikiem naszego powrotu na nocleg.
Słońce tu zachodzi szybko, bo jakby nie było jesteśmy w dolinie między masywnymi górami. Schodzimy jeszcze nad rzekę by dzieci mogły zanurzyć nogi, a my wypić piwko, jednak szybko uciekamy, bo w powietrzu komary tygrysie już się na nas czają. W hotelu dzieci mają jeszcze jacuzzi i tu spędzamy kolejną godzinkę.
Trochę głodnieję, więc z Maksem idziemy jeszcze deptakiem zobaczyć czy pizza na części jeszcze jest dostępna. Sukces – na pewno nie tak dobra, ale jednak pizza. Dzieci zjadają, chwilę udają, że jeszcze mają siły by coś oglądać, ale już po chwili cała rodzinka śpi. A to dopiero nasza 23cia godzina pobytu we Włoszech.
2022-08-16 – Arco – Riva del Garda
Dzień miał rozpocząć się wcześnie, ale pacholęta śpią w najlepsze i na śniadanie zwlekamy się grubo po 9.
Na ranek przewidziany został wodospad Varone. Dojeżdżamy w miarę szybko bo to tylko 10 minut samochodem a na miejscu już odbywa się walka o miejsce parkingowe. Udaje się nam zostawić auto, powiedzmy, przepisowo na parkingu i ruszamy do rzekomego wodospadu [Wacek mnie uprzedził wczoraj żebym nie była zaskoczona, jeśli będzie kapało, bo przecież to nie pora deszczowa]. Czekamy w kolejce dosłownie 10 minut, kupujemy bilety i stoimy w kolejce do wodospadu na poziomie niskim.
Ludziska zakładają peleryny, kurtki przeciwdeszczowe, opatulają się ręcznikami, a przecież to tylko bryzka z roztrzaskującego się wodospadu {i kto miał rację? może pory deszczowej nie ma, ale moc jest]. Kilka zakrętów za nami i już jesteśmy u spadku wody, szum niesamowity, gra świateł i dosłownie chwilka na fotkę.
Idziemy na wyższy poziom, tam już kolejki nie ma, a też niesamowite widoki, siła wodospadu i woda wirująca w każdym kierunku.
Zdecydowanie polecamy miejscówkę, ale wcześnie rano bo już o 11 nie było gdzie zaparkować a kolejka wiła się aż do ulicy. I nie trzeba peleryn, bo po kilku minutach w upale człowiek schnie w minutkę.
Kolejny przystanek plaża w Riva del Garda ale Wacek chce wjechać na górę do Tenno żeby zobaczyć widoczki. Wijemy się serpentyną, z której coraz bardziej widać Jezioro Garda, a także pobliskie zamki. Kiedy przystajemy widokowo na Lago di Tenno, nie możemy się nadziwić jaki piękny turkus ma to jeziorko, a dzieciaki przekonują nas, że chcą zostać na pływanie tutaj. Dla nas bez znaczenia, szybkie parkowanie, potyczka z niemieckim osiłkiem o miejsce i już zasuwamy nad jezioro.
Cudowna miejscówka, z piękną wodą, stosunkową małą ilością osób, jak na sezon, i wodą, trochę cieplejszą niż w Gardzie.
Pływanie, snorklowanie, nurkowanie i o dziwo po 90 minutach dzieci mówią dość. Suszymy się i w planie mamy lunch w Riva del Garda w Pasta Fresca Bistro – dzisiaj dzień makaronu! Niestety okazuje się, że nie ma miejsca – strasznie się uparłam, żeby zjeść tutaj więc krążymy w oczekiwaniu na stolik. Udaje się po 20 minutach i już kelner poleca specjały dnia, jego natomiast ulubionymi makaronami są wszystkie pozycje z menu!
Co ważne makaron jest robiony na miejscu i świeży – zamawiamy z łososiem, ragu, z mięsem i jakiś makaron z bulionem. Wszystkie okazują się megasmaczne, prócz rosołu z makaronem, który po ustaleniach smakuje jak mokra szmata!
No to na deser gelato i wracamy do hotelu. Szybkie przegrupowanie i idziemy na zamek, hiper recepcjonista ostrzega, że być może jest za późno i jest już zamknięty, ale plan był do wykonania, więc idziemy. Ścieżka wije się pomiędzy gajem oliwnym i po 20 minutach jesteśmy na miejscu, a tam rzeczywiście już pozamykane więc zostaje nam tylko punkt widokowy!
Schodzimy więc na dół, zbieramy nasze podręczne niezbędniki [Hugo i kubki] i idziemy do parku. Po drodze na placu mijamy jakiś band szykujący się do grania. Chwilka na placu zabaw, już widać, że nasze dwa cudaki powoli wyrastają z tego typu atrakcji, wracamy na plac i czekamy na występy. A w programie grupa seniorek na czele ze swoim hipisem z układami tanecznymi daje pokaz godzinny 🙂
Po tym wchodzi band, ale my wymiękamy, bo Lila z Maksem chcą jeszcze posiedzieć w jacuzzi.
Wariaty wrzeszczą, my planujemy dzień następny i tak dobiega końca wtorek!