Włochy 2022
2022-08-17 – Werona – Marghera/Mestre
Dzisiaj dzień w drodze. Mieliśmy się obudzić wcześniej, a wyszła godzina 9, no więc śniadanie, pakowanie i w drogę do Werony. Trasę pokonaliśmy szybko, bo zaledwie w niecałe 90 minut, parkowanie w centrum miasta i czas na zwiedzanie.
Numer 1 Arena – rzymski amfiteatr, niestety nasz poślizg wiąże się z kolejkami do wejścia, no nic – trzeba swoje wystać. Wakacyjnie odbywa się w amfiteatrze festiwal opery więc na tyłach można podziwiać monumentalną scenografię do np. Aida. Jest to trzeci co do wielkości amfiteatr, który zachował się we Włoszech. Trochę szkoda, że nie można obejść całości dookoła ale i tak budowla robi wrażenie, poza tym brawa dla miasta za wykorzystanie obiektu w celach kulturowych!
Numer 2 – balkon Juli, jakby to było, gdybyśmy tam nie zajrzeli, wiem strasznie to oklepane, to tylko hipotetyczny dom Giuletty, ale być w Weronie i nie kuknąć na krużganki wprost ze szekspirowskiej telenoweli? Podwórko, mnóstwo ludzi, słynny balkon, statuetka Juli, gdzie trwa walka turystów by wskoczyć złapać lewą cyckę i spełnić swój sen o miłości. Zaliczone!
Numer 4 – Piazza delle Erbe, malowniczy zakątek miasta, z pięknymi pałacami, ozdobione freskami.
Numer 4 – Bruschetteria Redoro, czas na lunch, kolejna pozycja w naszym kulinarnym indeksie Włoch – bruschetta. Zamawiamy 4 różne, ale wszystkie przygotowywane na naszych oczach z mega świeżych składników, wszystko bardzo pyszne i w rozsądnej cenie.
Numer 5 – dalsza trasa do Marghery, nasz stoping point do Wenecji. Trasa niespełna godzinna, szybkie zakupy i już 4:30 jesteśmy w apartamencie, gdzie zabieramy się za planowanie jutra.
Skoro już wszystko wiemy, to szybki wypad na starówkę [bilet 24h na wszystkie środki transportu, od momentu skasowania 21euro, łącznie z tramwajami wodnymi w Wenecji] do Mestre, która jest niewielkie i takie miasto trochę dziwne bo nie dość, że więcej Hindusów niż Włochów to jeszcze wszystko dziwnie opustoszałe. Kierujemy się na kolację do Garibaldi. Wacek pozostaje wierny świętej potrawie pizzy, Lila idzie w lasagne, Maks carbonarę, a ja czarny makaron z kałamarnicą – wszystko poprawnie smaczne.
Wiedząc, że czwartek wiąże się ze wczesnym wstawaniem, wsiadamy w tramwaj i jedziemy na nocleg, jutro będzie intensywnie!
2022-08-18 – Wenecja
No to WENECJA!
Wczoraj, gdy planowaliśmy dzień przechodził mnie ciarek po plecach na myśl o tłumach, kolejkach i mało romantycznej Wenecji!
Wstajemy raniutko bo o 7:15 żeby chociaż mieć godzinkę bez przepychania się uliczkami. Łapiemy autobus linia 54E do Wenecji, później szybki skok na tramwaj wodny – niestety musimy zakupić maseczki bo panuje tu jeszcze mega nacisk na ich noszenie.
Numerkiem 2 pędzimy przez Canal Grande, bez niepotrzebnych stopów, wyskakujemy i uliczkami lecimy na plac św. Marka. I tu zaskoczenie, bo są ludzie ale nie jest ich tak dużo. Wrażenie, plac duży, otoczony pięknymi budynkami – duża przestrzeń. Nie marnując czasu ustawiamy się do kolejki zwiedzania Bazyliki św. Marka. Jest 8:45, otwierana o 9:30 a sznurek już spory. Wacek robi obchód i dokumentuje wizytacje fotograficznie, kiedy Maks ze mną pilnuje kolejki. W międzyczasie dowiadujemy się, że panuje dość rygorystyczne podejście do ubioru więc wykorzystując leginsy, nawlekam je jako rękawki i jestem gotowa. Wchodzimy do środka (wstęp 3eur od głowy za główną część bazyliki, wszystko poza ekstra płatne).
Nie będę pisać co w środku, bo chyba każdy może poczytać o zabytkach w przewodniku. Wrażenia? Bardzo ciemna, zniszczona czasem, wodą i ludźmi świątynia, powiedziałabym, że nasza katedra w Cobh wygląda zacniej.
Plusem kręcenia się jest trafienie na targ rybny, gdzie kupujemy danie fritto misto (seafood mix głęboko smażony) – niebo w gębie, idealne na szybką przekąskę.
Ogólnie snujemy się po mieście natrafiając na dziwne przestrzenie, jak na przykład, księgarnia z gondolą w środku i książkami bardziej zniszczonymi, żeby nadać przestrzeni bardziej ekstrawaganckiego wyglądu. Pomiędzy wypadem na poranne cappucino, a popołudniową lampką wina z cicchetti (tradycyjne małe przekąski na chlebku) dopada nas burza z ulewą, podczas której kawałki tynku spadają pośród małych uliczek i nakazują nam uciekać do bramy.
Popołudniem snujemy się po wąskich uliczkach, wskakujemy w tramwaj numer 2 i płyniemy mniej uczęszczanym kanałem, docelowo do stacji św. Marka i teraz mamy porównanie, ile ludzi może pomieścić plac i uliczki wkoło – mnóstwo. Teraz to trzeba się przedzierać wszędzie prawie łokciami, no jest różnica…
Jest już prawie 16, więc decydujemy się powoli wracać. Robimy stop w McDonald’s gdyż znajomi podpowiedzieli nam, że serwują zupełnie inne menu z np. makaronikami (kolejna ciekawostka, myślałam, że to francuski deser, a to Wenecja rości sobie do nich prawo) i piwem 🙂 Pacholęta już nie pamiętają jak bolą ich nogi i jak bardzo są zmęczeni tylko biegną do Złotego Łuku i pożerają swoje mczestawy. Czas wracać do domu, tak więc tramwaj wodny, autobus, postój na kawę z ciastkiem i tramwaj do domu!
Przemyślenia – do Wenecji raczej nie wrócę, mocno przereklamowana, lepiej ogląda się ja w filmach niż na żywo. Fasada budynków dookoła placu św. Marka brudna, zniszczona, Wacek wspomina, że gdyby nie turyści to można by nazwać to miastem opuszczonym i wymarłym – i tak po trochu jest, większość budynków to pustostany, nie ma tutaj prawdziwego życia. Część budynków po prostu się wali i chyba mało to kogo obchodzi, gdzieniegdzie widać małe remonty, ale stosuje się tymczasowe rozwiązania i łata się pęknięcia, bądź skręca się kawałki mostu, żeby trochę jeszcze pofunkcjonował.
Ceny mocno zawyżone, zaczynając od transportu – 24h bilet na transport 21eur od osoby, dzieci powyżej 5-tego roku życia to samo, po jedzenie i napoje.
Cieszę się, że byliśmy w Wenecji, bo z czystym sercem mogę wyrazić swoją opinię. Tym co dopiero się wybierają polecam bardzo wczesny poranek!
Zasłużeni delektujemy się włoskim czerwonym musującym winem – Lambrusco, Rosso Dolce.