Włochy 2022

2022-08-24 – Pisa, Zoagli, Rapallo

Spakowani w większości dnia wczorajszego, obudzeni budzikiem i zaraz po śniadaniu, jesteśmy już w drodze. Po 9tej już na autostradzie srajtaśmowej (oficjalnie nadana nazwa dnia 24go Sierpnia roku pańskiego 2022go po spostrzeżeniu samych producentów tego drogocennego produktu wzdłuż tej drogi szybkiego ruchu) prujemy naszą niepokonaną Pandą.

Trasa krótka i o 10tej auto zostawiamy na parkingu i idziemy do Piazza del Duomo. Myślałem, że już za sam wstęp na ten teren obowiązuje opłata, ale na szczęście byłem w błędzie. Jest ranek, ale ludzi już mnogo. Można sobie tylko wyobrażać, ile będzie po południu…

Robimy standardowe fotki z podparciem i przewróceniem wieży, obchodzimy w kółko cały plac i… tyle? No bo w sumie cały ten plac cudów to wydaje się taki totalnie przypadkowy i trochę nieudany (bo jak inaczej nazwać krzywą wieżę?). Biletów na wejście do budynków czy obejście murów nie kupujemy.

W sumie z dojściem i zwiedzeniem schodzi nam niecała godzina. Pakujemy się do naszej bryki i ruszamy z krótkim postojem w złotych tęczach. Miała być ładna kafejka, ale okazała się zamknięta z powodu urlopu. Mimo to, mc też daje radę – normalnie kawa z ekspresu w filiżankach, do tego macarons. Tankowanie, bo czasem i Panda pić musi, i jedziemy – teraz kolejne 100km w większości autostradą więc nuda. Krótki postój w Chiavari na zakupy, głównie płynne i kawałek dalej w Zoagli zatrzymujemy się na plaży.

Tym razem już jak totalni turyści, wjazd na plażę robimy z walizką – ot tak akurat wszystkie rzeczy związane z pływaniem zostały zapakowane. Morze ciepłe i fajnie unosi. Ludzi tak w sam raz. Chwilę sobie pływamy tak przy głównej plaży, ale mnie nosi. Idąc ścieżką wzdłuż brzegu, można dojść w miejsce, gdzie woda jest dużo czystsza i głębsza – super by sobie posnorklować. Biorę ze sobą Maksa, wskakujemy, patrzymy na pierwsze rybki, ale nie mijają 3 minuty i Maks nagle w ryk. Nie da się nic z niego wydusić, więc tylko staram się go bezpiecznie doprowadzić na brzeg. Wyskakuje jak oparzony, i to dosłownie, bo dziabła go meduza. Tego dowiaduje się w końcu jak już w miarę przestaje panikować. Ok, przynajmniej wiadomo o co chodzi. No i faktycznie, dość konkretnie poparzony na prawej ręce – takie kółko o promieniu 5cm. Głównie to jednak szok, więc spokojnie wracamy na naszą plażę, a że Justyna zawsze dobrze wyposażona, zaraz smarujemy kremem po ukąszeniach/na swędzenie.

Plaża poza tym ma jeden bardzo cenny element – prysznice. Jak ja nie lubię słonej wody na sobie po wyschnięciu, więc jest to dla mnie niemal zbawienie. Tak więc wypłukani, osuszamy się i robimy ostatni skok. Mniej niż 10min do Rapollo gdzie mamy apartament. Odnajdujemy bez większego problemu, nawet udaje się znaleźć miejsce dla auta. W środku wszystko pięknie, ładnie, tylko jeden szkopuł – są tylko wentylatory a dziś i jutro chyba najcieplejsze dni w ciągu naszego pobytu. Jakoś trzeba będzie dać radę.

Dajemy sobie chwilę na prysznic i wytchnięcie. Dzieci zostawiamy i jedziemy na zakupy płynno-śniadaniowe. W miasteczku w centrum ruch bardzo intensywny i masa moplików. Dajemy radę przy jednym wciśniętym supermarkecie i z zakupami wracamy do naszych wyłączonych elektroniką dzieci.

Zbiórka bo już pora kolacji i głód w rodzinie na pewno jest. Piechotką niecałe 20min do centrum, a kierunek bardzo konkretny. Sapore d’aMare (i nie Sapore di Mare). Świeże produkty morza smażone na łódce. Do wyboru kałamarnica albo rybki. Bierzemy w sumie trzy porcje wszystkiego i do tego bąbelki winne. Na naszych oczach pan obtacza świeże kawałki owych owoców w mące i soli, wrzuca na olej i nie dłużej jak 5min później podaje nam te pyszności. Dzieci przez chwilę kręcą nosami by po chwili łupić i wyrywać sobie co lepsze kęski. No przepyszne.

Zostaje nam tylko wrócić na nasz ciepły nocleg. Byle się nawadniać. Od chyba pierwszego dnia wozimy ze sobą jedno wino – dziś nadeszła jego pora. Sam je wymęczę pisząc te wypociny (w przenośni i dosłownie).

Dobranoc.

2022-08-25 – Cinque Terre

Stwierdzamy oboje, że najaktywniejszy dzień do tej pory!

Wstajemy na spokojnie, śniadanie, pakowanie się do plecaków i ruszamy na podbój Cinque Terre! Dojazd autem godzina do Levanto, w drodze kupujemy jednodniową kartę Cinque Terre Train Card (48eur rodzinna 2+2), który upoważnia do przejazdu pociągami i wejście na szlaki po całym parku narodowym oraz toalety za darmochę na stacjach (normalnie 1eur).

Parkujemy naszego pandziocha i już jedzie pociąg – hop do środa, pasożyty podekscytowane, jakby nigdy pociągu piętrowego nie widziały!

Pierwszy stop Monterosso al Mare – największe miasteczko ze wszystkich pięciu, z dużą plażą i mnóstwem leżaków. Docieramy do centrum i uderzamy na kawiarnię – tam cappuccino, i regionalne wypieki, mega dobre. Żar leje się z nieba, niby tylko 28, a odczuwalna ponad 35 przez brak chmur oraz wiatru! Wracamy na stacje i ruszamy do kolejnej wioseczki. Polecamy do plażowania, łatwy dostęp, mało schodów.

Vernazza – jak na mój gust najładniejsze. Ładne miasteczko, dostęp do plaży, można fajnie popływać, są prysznice i nie jest tak zatłoczone. Lila zostaje ze mną na dole, a chłopaki pną się na górę, bo podobno można. Chowamy się w cieniu skał, Lila wskakuje do morza i podziwia rybki! Chłopaki docierają do nas upoceni po same majtki, twarze czerwone jak buraki i stwierdzają, że nie ma przejścia dalej.  No szkoda! Ale fotka fajna jest!

Zbieramy się, bo przed nami chyba jedno z większych wyzwań dnia dzisiejszego!

Corniglia – jedyne z pięciu miasteczek, w którym morze nie jest blisko centrum. Trzeba się do niego wspiąć po 382 stopniach, w pełnym słońcu tuż po 13tej 🙂 Daliśmy radę, a nagrodą były lody w Alberto (jedyną nazwę, którą zapamiętały pasożyty). Wspinaczka nie była tak zła, odnaleźliśmy lodziarnie, i wszystkie wybory były pyszne, ale tak sobie myślę, że po tych schodach to lód polany sokiem byłby niesamowity! Skręcamy w uliczkę i wychodzimy na taras widokowy – więcej słońca! Trzeba pamiętać, że te miejscowości są naprawdę tyci, tyci i zazwyczaj to 15 min spacerkiem. Następny pociąg za 17 minut, walimy na łeb na szyję na dół, żeby zdążyć, z biegu wskakujemy do wagonu i w drogę. Według Wacka najładniejsze, ze wszystkich wioseczek.

Postój przedostatni – Riomaggiore. I chyba jak już człowiek widział 3, zaczynają się one zlewać w jedną całość, gdyż są bardzo podobne w zabudowie.  Tym razem szybka fotka i obiecany lunch. Zjadamy i ruszamy do ostatniej stacji, gdzie obiecane zostało pozostanie dłużej, moczenie zadków i skakanie do wody.

Manarola! malownicza tak, ale dojście do wody fatalne i nie ma pryszniców. Jak dla mnie mega zatłoczone, ludzie leżą na betonie, skałach, gdzie się da; włażą na siebie! Trójca ma, nie jest zrażona, przebiera się i wskakuje w mętnie wody. Oczywiście główną atrakcją jest skakanie do wody. Po 1.5h mają dość, ogarniamy przebieranie i jedziemy pociągiem do stacji początkowej. W auto, supermarket i do domu, dzisiaj odpoczynek wieczorny, a jutro będzie raczej leniwe wypoczywanie.

Czy warto? – Zdecydowanie. Jeden dzień starczy? – Jak najbardziej! warto zaplanować dzień wcześniej, bilety, parkingi takie tam, żeby czasu nie tracić.