Mountshannon Lough Derg
03-05/07/2015
Ten weekend spędziliśmy nad Lough Derg z naszymi wspaniałymi przyjaciółmi familią Bocheńskich. Długo planowany wyjazd pod namiot doszedł do skutku, pomimo kilku przeciwności losu. Do Mountshannon dojechaliśmy późnym piątkowym popołudniem, zakwaterowaliśmy się w recepcji gdzie Lilka dała upust emocjom i wyczochrała wszystkie możliwe wypchane zwierzęta. Rozbiliśmy namioty, przy czym okazało się, że w jednym z materacy jest dziura, a w drugim nie ma korka. Tak to się pakowali Bocheńscy, ale, od czego są żony. Nie dość, że udało nam się zdobyć zestaw do reperowania dętek, to Wiolcia odnalazła dwa dobre korki 😛 Cześć i chwała Żonom!
Po tym szczęśliwy zakończeniu rozpoczęliśmy rozpalanie ogniska, żeby dokonać pożarcia strawy. Niestety pogoda pozwoliła nam posiedzieć nad jeziorem tylko do północy, bo później się rozpadało i musieliśmy przenieść się do garażu(część gospodarcza wielkiego namiotu). Niestety wszyscy byli tak wykończeni pracą, podróżą i potyczkami słownymi, że poszliśmy spać.
Dzień następny rozpoczął się od pobudki tuż przed 6 rano. Nie obudziliśmy się z własnej woli, żeby to było jasne, panna Lilianna postanowiła zacząć buszować w poszukiwaniu prowiantu. Niestety warunki atmosferyczne nie zachęcały do wyjścia na zewnątrz. Postanowiliśmy zostać w środku jak najdłużej, ale dzieciaki wrzeszczały z powodu głodu. Po śniadaniu i zaopatrzeniu się w ulotki turystyczne postanowiliśmy wybrać się do Birr. Zachęciły nas wspaniałe ogrody, olbrzymi teleskop, zamek i jakaś bawialnia dla dzieci. Droga minęła szybko i już po godzince, i przejechaniu 2 hrabstw byliśmy na miejscu. Centrum naukowe, wspaniałe ogrody, najlepsza zabawa była na sianie, później wielki teleskop i zasłużony odpoczynek w małpim gaju. Takiej trampoliny jeszcze nie widziała, ale świetny pomysł dla dzieciaków. Zmęczeni, z nadzieją, że pogoda się odmieni wróciliśmy do Mountshannon. Fakt, rozpogodziło się nieco, wiało nieco mniej, więc postanowiliśmy spożyć nasz obiad. Od tego momentu chłopaki rozpoczęli „fazę rozluźnienia”. Po napełnieniu żołądków, było pływanie w jeziorze, ale tylko stare wygi miały śmiałość wejść do jakże przyjemnej wody. Później był już tylko relaks do późnych godzin nocnych.
Poranek niedzielny był znacznie łaskawszy dla nas, gdyż dzieciaki były na nogach tuż przed 8. Było tak cudownie spokojnie i cicho, że przesiedzieliśmy go nad jeziorem karmiąc młode łabędzie. Kiedy nasi sąsiedzi wstali, zaczęliśmy pakować nasze graty. Wspaniały weekend, rewelacyjne towarzystwo, piękne okoliczności przyrody.