Londyn i okolice

Wykorzystujemy gościnność rodziny i na długi weekend marcowy (St. Paddy’s day i jeszcze jedne Bank Holiday) wybieramy się do Londynu.

Środowy lot mamy dość wcześnie więc już przed 12tą jesteśmy w Londynie. Odbiór auta, zakupy, jedzenie w Taco Bell i już jesteśmy przy Warner Bros. Studios by zwiedzić wystawę Harrego Pottera. Z nieba leje, ale na szczęście większość wycieczki jest pod dachem. Niespiesznym krokiem, z dziećmi, które już dużo więcej ogarniają, obchodzimy całe hale wspomnień związanych z filmami. 3g łażenia, ponad 5km nadreptane. Robi nadal ogromne wrażenie, a nowe elementy dodają jeszcze więcej uroku. Godzina zwiedzania późna, więc nie ma tłumów – na wszystko jest czas i można spokojnie przyjrzeć się każdemu szczegółowi.

Ostatecznie opuszczamy studio i chyba dobrze po 20tej docieramy do rodzinki. Witamy się, zjadamy smaczny posiłek, coś tam podpijamy i chyba po północy rozstajemy się na spanie.

W czwartek plan jest by udać się do Bath. Poranek robimy nie spieszny, co wiąże się z tym, że mieszkanie opuszczamy dopiero koło 10tej. Wpisujemy w nawigacje cel i tu zonk – okazuje się, że 2,5g drogi przed nami. Nie spisaliśmy się z planowaniem tym razem. Jako, że wiemy, że nie starczy nam czasu na wszystko, zmieniamy kierunek na równie daleki, ale południowy. Tu ‘tylko’ Seven Sisters Cliffs. Pogoda dziś piękna, więc widoki cudne. Dużo łażenia, ale to już norma dla nas. Dzieci odkrywają, że klify białe bo z wapna, czyli po ichniemu z kredy. Co za radość! Koniecznie bierzemy ze sobą parę kawałków.

Obchodzimy klify z obu stron, zjadamy jedynie przekąski, i znów koło 20tej docieramy do rodzinki. Wieczór powtarzamy, ale staramy się szybciej skończyć do dzień następny jednak naprawdę chcemy zrobić Bath.

I już o 8:30 jesteśmy w drodze. Mija czas szybko, a wypożyczona Corsa nawet jest wygodna na taką trasę. Pogoda znów dopisuje więc porzucamy auto i drepczemy przez piękne miasto. Pierwszy cel to rzymskie łaźnie. Fajnie odrestaurowane, dużo ciekawych informacji, że nawet dzieci słuchają nagranego lektora. Dalej idziemy przez miasto by zobaczyć charakterystyczną zabudowę The Circus i Royal Crescent. Potem jeszcze most i już mamy się zbierać.

Dociera jednak do nas, że następny punkt wyprawy, Stonehenge, chyba będzie już zamknięty. No i faktycznie – info na stronie mówi, że zamykają o 17, a my mamy jeszcze godzinę drogi. Siadamy więc na kawie i ciastku i kombinujemy. Z wieści znajomych wiemy, że kamienie są w szczerym polu, więc może da się po prostu podejść? Chwilę szukania i wygląda na to, że tak. Wsiadamy w auto i prujemy znów. Robi się wieczornie, słońce chyli się ku zachodowi, więc staramy się przyspieszyć by zdążyć zobaczyć kamienie w ostatnich promieniach. Zbaczamy jednak jeszcze na ‘akwedukt’ który okazuje się być skrzyżowaniem dróg wodnych ze sporą ilością barek. Końcowy odcinek drogi to praktycznie polna droga wzdłuż której rozłożyły się kampery z hippisowską wspólnotą. Wesoła gromadka. No i wszystko się udaje. Fakt, że za blisko podejść nie można, ale by pooglądać sobie, wystarcza. Piękny zachód słońca i fantastyczne widoki. Zmrok i od razu zimno, więc uciekamy. Może trzeba było poczekać bo dziś księżyc w pełni więc byłby też wspaniały widok chwilę później gdy on zaczął by wstawać nad Stonehenge.

I znów późno docieramy do rodzinki. Tym razem siedzimy sobie jeszcze dłużej bo na jutro wczesnych planów brak. Rozmowy o życiu, szkolnictwie, dzieciach i takie tam.

Na sobotę plan dzielony. Chłopaki w jedną stronę, a dziewczyny w drugą. My ruszamy do muzeum lotnictwa RAF. 6 olbrzymich hal prowadzi przez historię od samych początków, do najnowocześniejszych odrzutowców. Maks zachwycony, Max zmęczony. I znów schodzą nam tu 3 godziny tułaczki. Naprawdę jest co oglądać i spokojnie można by tu spędzić jeszcze więcej czasu. Potem jeszcze szybki skok na punkt widokowy na Primrose Hill, ale o dziwo, mimo pięknej pogody, jakoś mało samolotów widać. Wystarczy widok linii miasta.

Dziewczyny w tym czasie zwiedzają Camden, ale szczegółów nie znam 🙂

Zjeżdżamy się prawie w tym samym czasie, robimy obiad i ogólnie spędzamy wspólny czas. Bierzemy jeszcze nasze dzieci i robimy dodatkowy spacer po okolicy.

Niedziela to już leniwy dzień spacerowy. Atrakcja jazdy piętrowym autobusem, a w powrotnej drodze też pociągiem. Mimo tego jak gęsto zabudowany jest Londyn, są tu wielkie parki i gdzie chodzić. Śmiejemy się, że my to już totalnie małomiasteczkowi jesteśmy bo ilość ludzi nas lekko irytuje. Docieramy też na King’s Cross, a po drodze zjadamy lunch na markecie.

Dzień prawie się kończy, ale obiecałem Maksowi, że wybierzemy się pod któreś lotnisko by poobserwować samoloty w miarę z bliska jak lądują. Mniejszy Max nie pozwala wybrać się Piotrkowi, więc tylko z Maksem i Lilą jedziemy na Heathrow. Na Myrtle Avenue zostawiamy auto i faktycznie nad głowami lądują nam samoloty. Wielkie lotnisko, więc co chwilę coś leci, włącznie z A380.

Powrót, krótki wieczór i już o 5tej rano nas nie ma.