Riverhollow / Avondale

Niby plan jest by przez weekend kłaść kafelki na patio, ale pogoda w Irlandii dopisuje i robimy szybką zmianę planów by jechać pod namiot.

Justyna wysyła zapytania by zobaczyć czy gdzieś dla nas jest miejsce i faktycznie znajduje się takowe w Riverhollow. ‘Dopiero’ co tu byliśmy, ale możemy powtórzyć.

Plan uściśla się i w sobotę po śniadaniu jesteśmy już w drodze. Dojeżdżamy, rozbijamy naszego pop-upa, wyładowujemy bagaże. Rodzinka jeszcze głodna, więc kiełbasy usmażone już lunchowo.

Chwilę później znów jesteśmy w drodze. Kierunek Avondale. Dopiero co otwarty park ze ścieżką między konarami drzew i wieżą widokową. Wszystko ‘lśni’ nowością, pełno obsługi, parkingi główne, dodatkowe i jeszcze zapasowe. Mimo tylu aut, na szczęście ludzi aż tak się nie da odczuć.

Przy kupnie biletów dowiadujemy się, że pies górną ścieżką nie może iść, tak więc Justyna chodzi tylko drogami na ziemi. W sumie dziwne to bo miejsca na górze dużo i wystarczył by nakaz trzymania na smyczy i ew. zakaz wchodzenia na wieżę. No cóż. Ja z dzieciakami ‘wspinam’ się między konary i oglądając widoki zmierzamy w kierunku wieży. Ścieżka nie jest za długa i pewno idąc bez zatrzymywania się można by ją przejść w 10min.

Wieża widokowa robi wrażenie. Wchodzi się na nią spiralą prowadzącą po jej obrzeżu – prawie 10pięter. Zmierzamy na szczyt i znów podziwiamy widoki. Niestety, w sumie nic ciekawego w zasięgu wzroku nie ma, ale i tak jest fajnie. Schodzimy na dół i ustalamy czy dzieci chcą się podjąć czekania na główną, w sumie, atrakcje. A jest nią zjeżdżalnia prawie z samej góry wieży. Niestety wiąże się to z czekaniem – najpierw u podnóża czekając na maty do zjeżdżania, a następnie na górze czekając do zjazdu. Lekko licząc ~2 godziny. Chęć jest, więc zostawiam pociechy by sobie postały. Sam z Justyną robię rundki po parku i zaliczamy całkiem smaczną kawkę w lokalnej kafejce.

Dzieciaki w końcu doczekują swojej kolejki i po 10s zjazdu są już z nami. Najważniejsze, że szczęśliwi i usatysfakcjonowani po tak długim czekaniu. Dla przyszłych gości rada by na zjeżdżalnie planować, albo wcześnie rano, albo tuż przed zamknięciem.

I znów w auto i po 20tej jesteśmy znów przy namiocie. I w sumie dobrze, że dzień tak zleciał. Rozpalamy ogień, poznajemy innych biwakowiczów i ich psa, i ogólnie odpoczywamy. Wieczór robi się późny i dość chłodny, ale na szczęście nie wieje, więc wystarczą bluzy i już jest miło. Rodzina powoli się wykrusza, ja jeszcze zostaje by popróbować pstryknąć nocne niebo.

Wstajemy dość wcześnie bo przed 8mą praktycznie wszyscy się już kręcą poza namiotem. Poranek wilgotny, więc sukcesywnie przesuwamy się do słońca i wyciągamy wszystkie rzeczy by miały szanse przeschnąć. Śniadanie mistrzów, kawka i herbata, bagaże z powrotem do auta i w drogę.