Wiedeń 2019

9.08.2019 Piątek

Dzięki kochanym Rodzicom po raz kolejny możemy świętować rocznicę ślubu tylko we dwoje, tym razem we Wiedniu. Mieliśmy wyjechać znacznie wcześniej w piątek, ale oboje utknęliśmy w pracy i dopiero wyjechaliśmy po 15, z przerwą na meeting w jednym z MOP-ów, dojechaliśmy do hotelu tuz przed 20.  Check in, prysznic i Uber prosto do centrum na kolacje w Restauracji Glacis Beisl.  

Świetne miejsce żeby coś zjeść, bardzo klimatyczne z ogrodem, profesjonalnym personelem i smacznymi daniami. Jak zwykle stawiamy na lokalne dania – Wacek zamawia ziemniaczane pierogi z farszem że skwarek, ja natomiast makaron z kapustą kiszoną.  Niby takie proste, ale naprawdę smaczne, no chyba, że jesteśmy tak głodni, że wszystko nam smakuje. Opuszczamy restaurację i postanawiamy się przespacerować, trafiamy, do Museum Quarter, gdzie wieczorową porą jest gwarno, właśnie wyświetlają jakiś film – miasto tętni życiem. Spacerkiem wracamy do hotelu.

10.08.2019 Sobota

Rankiem zjadamy śniadanie na tarasie, temperatura jeszcze nie, osiągnęła zapowiadanych 34 stopni, a już topniejemy. Poranek postanowiliśmy spędzić w Belvedere, napawać się sztuką. Z hotelu nie mamy daleko, dosłownie 10 minut i tylko widzimy autokary wypuszczające kolejne hordy turystów. Wejście mamy, na 11: 30 więc spacerujemy po ogrodach, aczkolwiek chowamy się w cieniu bo jest naprawdę gorąco.

Spędzamy naprawdę miły czas przechadzając się po galeriach, podziwiając dzieła sztuki oraz coś na kształt sztuki, co nigdy nie będę w stanie ogarnąć. Stwierdzam, że całość sztuki zgromadzona w górnym Belwederze jest bardzo mroczna i depresyjna.

Później spacerkiem ruszamy na stare miasto kierując się więżą Katedry Św. Szczepana. Dochodzimy do placu szukając katedry i zastawiając się, dlaczego ludzie patrzą w jedno miejsce, uświadamiając sobie, że katedra jest za naszymi plecami. Ogrom turystów jest niewyobrażalny…. kierujemy się na coś do picia, jest gorąco. W jednej z bocznym uliczek trafiamy na polską restauracje Buffet Trzesniewski, która serwuje małe kanapeczki z przeróżnymi dodatkami, a dodatkowo leje piwo na żetony. Wybieramy 6 różnych smaków i zasiadamy w tym przy ciasnawym lokalu. Kanapeczki bardzo smaczne, chyba najlepsze z papryczkami jalapenho. Kolejny przystanek Biblioteka Narodowa. Co mi bardzo zaimponowało w Wiedniu to wielkość budynków, masywne bryły, ciągnące się przez długość ulicy. Tak samo wygląda budynek biblioteki, zbiory dostępne dla odwiedzających za na 1-szym piętrze. Od wejścia człowiek czuje się maluczki, bo książki ciągną się rzędami do końca wielkiej Sali, od podłogi po sam sufit. Jak dla mnie super doświadczenie, niesamowite przeżycie, a co lepsze człowiek czuje się jakby po części przeniósł się w czasie.

Wychodząc z hotelu postanowiliśmy się nie smarować kremem z filtrem, bo przecież większość czasu spędzimy w budynkach, no i tu się myliłam i już mi przypiekło ramiona i dekolt.  Wychodząc z biblioteki zauważyłam uczulenie na słońce na nogach, które zaczęło przybierać kolor czereśniowy. Tak więc zaczęłam chować się od słońca, żeby nie wyglądać jak gotowany homar. Stwierdziliśmy, że przeczekamy najgorszy upał w parku Stadtpark leżąc na trawce i popijając piwko. Po małej sjeście obraliśmy kierunek marketu Naschmarkt.  Celem było zjedzenie przyzwoitego lunchu a skończyło się na bułce że schnitzlem, która i tak była w planie.

Market ogólnie nie wywarł na nas mega wrażenia, bo więcej tu było tureckich straganów niż rękodzieła. I tego mi chyba w Wiedniu zabrakło, straganów z rękodziełem. Po markecie skoczyliśmy niedaleko katedry do kawiarni AIDA Cafe Konditorei, w której jedliśmy 12 lat temu, na ciastko i mrożoną kawę. Dziękować temu, kto wpadł na pomysł mgiełki pod parasolem, która choć trochę dawała ulgi. Objedzeni jak niedźwiedzie spacerkiem wróciliśmy do hotelu odświeżyć się przed kolacją. W drodze do hotelu dostaliśmy niepokojący telefon od Maksa, (który w tym czasie był na koloni) i próbowaliśmy rozwiązać sytuacje na chodniku. Trochę nam to zajęło i ledwo zdążyliśmy do supermarketu przed zamknięciem o 18. To też była dla nas nowość, że wszystkie sklepy zamyka się tutaj o 18, a w niedziele sa nieczynne. W hotelu szybki prysznic chłodzący, bo słoneczna alergia rozpełzła się po nogach i zaczęła przysparzać kłopotu. Jak się okazało markety zamykają tutaj o 18 i w telewizorku zaczynają nadawać porno obyczajowe – co kraj to obyczaj.

Zamawiamy ubera do miasta na kolacje, pada na izraelska knajpę Miznon w centrum. Dziwne tu bywają zwyczaje, bo istnieje self service albo podanie do stolika, do tej pory nie bardzo rozumiemy jak w restauracji może być self service, gdzie nie ma dostępu do kuchni, a nie ma bufetu… no, ale ciężko było się porozumieć, wiec wybraliśmy opcje kelnerowania. Zamówiliśmy proponowane na blogerskich stronach – zapiekanego kalafiora i karczocha, a dodatkowo Wacek wołowinę w sosie z tahini na ostro.

Nie wiem czy byliśmy tacy głodni, ale w życiu nie jadłam tak dobrego kalafiora, a przecież to był obgotowany kalafior zapieczony w oliwie z odrobiną soli morskiej -pycha. Karczoch, może być. Po przepysznej kolacji włóczyliśmy się troszkę, gwarnymi ulicami śródmieścia kierując się do hotelu.

11.08.2019 Niedziela

Rankiem po śniadaniu mieliśmy nadzieję na zakupy pamiątkowo – alkoholowe, i miły lunch w tej samej izraelskiej knajpie, a tu zonk, sklepy…wszystkie zamknięte. Że jak? W stolicy, wszystko pozamykane, nawet restauracja zamknięta. Nie pozostało nam nic, a spakować manele i podjechać na główny dworzec kolejowy, gdzie rzekomo jest jeden sklepik otwarty w niedziele. Udało nam się kupić pamiątki, słodycze, alkohole, więc pora do domu.

W drodze powrotne do domu zatrzymaliśmy się, w Mikulovie, bo z oddali widać było wspaniały zamek, który chcieliśmy zobaczyć. Zamek jest ogromny, a urocze małe miasteczko zachęca, do spacerów po brukowanej kostce. Lunch typowo słowacki zupa czosnkowa i ser smażony, przy kuflu piwa. Bardzo smacznie i rozsądnie cenowo. No to chyba, to nasz ostatni przystanek, więc pora wracać do rzeczywistości. Niestety korek na autostradzie i objazd nas wykańcza, więc robimy postój na kawę i rozprostowanie nóg. Muszę powiedzieć, że ja prawie całą drogę przesypiam, ponieważ wzięłam tabletkę antyhistaminową na alergię słoneczną, i działa na mnie jak tabletka na bezsenność. Nie mogę usiedzieć przytomna, bo oczy same mi się zamykają. Docieramy do Gliwic późnym popołudniem wypoczęci, pełni energii by zacząć kolejny tydzień.