Wietnam 2023 – Hoi An

Środa 21-szy czerwiec 2023

Dzisiaj musimy zrobić kolejny skok a mianowicie z Hue do Cam An (plażowo koło Hoi An), z mojej inicjatywy wyszło, że musimy zrobić regeneracje sił i chęci. Śniadamy w bufecie hotelowym i już po chwili jest nasz kierowca, niestety jego angielski jest ograniczony więc większość pytań jakie mamy nie zostaje odpowiedziana. W drodze zatrzymujemy się nad Laguną Dam Cau, gdzie możemy na chwilę wyjść popodziwiać, zjeść lunch, na który trochę za wcześnie i nabyć lokalne produkty. Żar się leje z nieba więc nie zabawiamy na długo, kierowca jeszcze proponuje plażę, ale nie dajemy się namówić.

Następnie powoli wjeżdżamy w górę, żeby przejechać Hai Van Pass, gdzie mijamy punkt widokowy skąd roztacza się panorama na Da Nang.

Kolejną godzinkę zajmuje nam dojazd do Gór Marmurowych, tutaj postój i ogólnie jest to pięć skał wystających powyżej powierzchni, gdzie co rusz są budki z biletami i na każdą z atrakcji jest inny bilet (jasknia 40k, winda, etc). Nazywane są również Górami Pięciu Żywiołów, gdyż poszczególne wzgórza noszą nazwy: Kim Son – góra metalu, Moc Son – góra drewna, Thuy Son – góra wody, Hoa Son – góra ognia oraz Tho Son – góra ziemi. Wacek wybiera się z Maksem do jaskini Dong Am Phu. Jedna z wielu tu jaskiń. Robi wrażenie głównie swoją pionowością, miejscami aż prześwitującą do nieba. W dalszej części pion ten wypełniony schodami, które prowadzą na balkon/punkt widokowy. Dużo do chodzenia nie ma, i pewnie lepiej przygotowanym można by zobaczyć fajniejszą, ale było OK.

Już niebawem jedziemy do hotelu, kierowca nas podrzuca, wypakowujemy się i ruszamy obejrzeć okolicę. Zaglądamy na plażę, gdzie nie brakuje barów i restauracji typowych jak nad morzem. Piasek na plaży aż parzy w stopy, a woda jest czysta i ciepła. Z braku chęci na pływanie w morzu, wracamy do hotelu i spędzamy popołudnie nad basenem. Wygłodniali ruszamy do naszej wioski Cam An w poszukiwaniu restauracji. Wszystko jakieś takie wymarłe się wydaje więc wchodzimy do prostej knajpki z bułkami banh mi – smacznie, tanio i szybko. Wacek próbuje solonej kawy, zdecydowanie nie dla mnie. Ale dla mnie super! Wracamy po raz kolejny na basen, a później wychodzimy na kolację. Jutro kolejny leniwy dzień.

Czwartek 22-gi czerwiec 2023 (Dragon Boat Festival)

Zjadamy śniadanko, które zamówiliśmy dzień wcześniej i tutaj ukłony w stronę tego regionu do zupy cau lau, która jest znacznie smaczniejsza niż pho z Hanoi, bardziej aromatyczna i makaron nietypowy. Po śniadaniu leziemy na plażę i tutaj zaskoczenie, bo mało ludzi. Co chwilkę jakiś busik z Hoi An dowozi jakąś nową grupę ale jest pusto. Piasek mega gorący, nie ma mowy o plażowaniu więc wskakujemy do wody, która jest rewelacyjna. I tak w wodzie zostajemy, gdyż gorąc nie pozwala choć na chwilę z niej wyjść. Po dwóch godzinkach zbieramy się do hotelu i relaksujemy się ponownie w basenie. Następnie lunch i tym razem zamawiamy banh mi, niestety chyba trafiliśmy na niedogodną porę, bo czekamy na 4 bułki ponad 30 min. Po zjedzeniu wracamy, zamawiamy graba i jedziemy do Coconut Village, która oferuje kurs okrągłymi łódkami.

No niestety nie polecamy. Kasują 150k od głowy, płynie się ściekiem, tłumy, gwar i nic co jest warte zapamiętania. Głośniki na wodzie, karaoke na platformach, wszystko szybko, szybko; byle tylko wziąć kolejnego pasażera. Trwało to niecałe 30 min i zdecydowanie strata naszego czasu z dojazdem. Wracamy grab-em do wioski i kierujemy się w stronę plaży, gdyż z miasta nadciągają tabuny ludzi. Jak doczytuje szybko, jest to związane ze świętem Dragon Boat Festival, gdzie rodziny świętują pierwszą część roku, gdzie ciężko pracowali i mogą odpocząć gromadząc się licznie z rodzinami. Ulica wręcz dudni od gwaru ludzi, popipkiwania moplików i nadciągających taksówek.

Zaglądamy na plażę, a tam jeszcze większe dzikie tłumy. I pomimo tego, że miałam w planie pływanie w morzu, odpuściłam na rzecz basenu i spokoju. Po schłodzeniu w basenie, wracamy skąd tak szybko uciekaliśmy, a tutaj już wszyscy zawracają do swoich domów – skończyło się.

Wchodzimy do jednej jadłodajni, gdzie gromadzą się rzesze tubylców na zupę z małżami i choć nie zachęca okazuje się mega smaczna. Wywar na mięsie, z ryżem, prażoną cebulką, małżami i szczypiorkiem z wkładką w postaci żeberka – z chili rewelacja. Dodatkowo kupujemy placki ryżowe grillowane z mięsem i coś na kształt hot doga w bułce z sosem chili.

Lila już kona z wycieńczenia, więc Maks ze mną podąża w celu zakupienia dań na wynos, a Wacek z Lilą wracają do hotelu bo jutro jadą na snorkelowanie. Wracamy z jedzeniem i ostatecznie wszyscy wcinają dania na wynos – ryż z kurczakiem i cau lao. Dzieci zasiadają w swoim pokoju przylepione do ekranu, a przed nami zadanie zaplanowania dalszych kilku dni, co okazuje się trudniejsze, gdyż bilety kolejowe wyszły. Mamy kilka opcji, ale muszę się z nimi przespać.

Piątek 23-ci czerwiec 2023

Wacek z Lilą wstają po 7mej, bo o 8 ma po nich być podwózka, my natomiast nadal leniuchujemy. Po śniadaniu idziemy na plażę, gdzie dzisiaj zdecydowanie jest mało chętnych do pływania. Spędzamy miło czas chłodząc się w morzu, po czym wracamy do hotelu nad basen. Chwilo trwaj!

W międzyczasie decyduję się na bilet w 6-cio osobowym przedziale, klasa 2; na poniedziałek z Da Nang do Binh Thuan. Popołudnie to czas nadrabiania zaległości w pisaniu, recenzowaniu i czytaniu; no dobra i energetycznej drzemce. Po 17 wraca blond ekipa, opowiadając jak im minął dzień.

A nasz dzień nie zaczął się idealnie. Przed 8smą i po 8smej ani śladu naszego transportu. Ścigam na WhatsAppie i w końcu się pojawia. Od tego momentu już jednak wszystko idzie jak po myśli. Wybrałem Cham Island Diving bo jako jedyni faktycznie oferowali dużo snorkelowania. 2 razy po ponad godzinie w dwóch różnych miejscach, później lunch i plaża. Jedyny minus to to, że łajba wielka, drewniana i wolna. By dopłynąć do wyspy trzeba liczyć ponad godzinę.

Widoki pod wodą piękne. Sporo różnych koralowców, ale też rybek i innych żyjątek. Na pokładzie opieka wypytuje o zdolności, doświadczenie itp., a potem dają prawie wolną rękę na to co można robić. Każdy odpowiedzialny za siebie (no oczywiście oprócz tych co nurkują z butlami). Lila świetnie daje radę w piance i w płetwach, mamy radochę pokazując sobie co ciekawsze rzeczy na plaży.

Jedyny minus, który wychodzi po dwóch dniach – zapalenie ucha.

Po 18 idziemy do miasta, żeby nie przegapić pory karmienia. Decyzją ogółu pada na zupę z małżami, której okazuje się braknąć po tym jak zaglądamy na stragan. Wracamy w stronę morza, do kolejnego straganu z tą samą zupą, zamawiamy 4 miski, w różnych wariacjach – bez cebulki, bez zieleniny, w zależności od preferencji.

Dzisiaj to samo na plaży – atak zmasowany lokalsów. Lila łapie loda, my pączki z kokosem (smakują jak pączki z bitą śmietaną w Polsce), a Maks naleśnika. Plaża pęka w szwach, a my sobie przypominamy, że wszystkie gar kuchnie mają miejsce tutaj! Maty na piasku, tuż blisko morza i zamawia się przeróżne grillowane smakołyki, w tym i także zupę z małżami – bardzo lokalny przysmak. Wracamy przy pięknym czerwonym zachodzie słońca z jednej strony, a błyskawicami z drugiej. Czas na relaks, bo jutro przenosimy się do centrum Hoi An.

Sobota 24-ty czerwiec 2023

Dzisiaj bez pośpiechu, leniwe śniadanie, kilka spraw organizacyjnych, pakowanie i grab-em do Hoi An. Lądujemy po 15-tu minutach w hotelu, blisko centrum, organizujemy mopliki na jutro, zanosimy bagaże, odnosimy brudy do pralni i kupujemy bilety wstępu do starego miasta (dorośli 120K, dzieci do 15rż free, w cenie 5 wybranych historycznych obiektów).

No to pora na stare miasto, przechadzamy się uliczkami, które są rzeczywiście urocze, bo zabudowa jest niska, nie ma ruchu pojazdów (sporadyczne skutery), dużo sklepików, kawiarni, historycznych budynków, świątyń – wszystko w odcieniach żółci/pomarańczy, przeplatane kolorowymi kwiatami i lampionami. Zupełnie przypadkiem przechodzimy przez Japoński Most, który niestety jest cały zabudowany, bo odbywa się jego renowacja. Szkoda, bo ni jak nie można go zobaczyć w całości.

Obieramy za cel lokal Bánh Mì Phượng, gdzie Anthony Bourdain zjadł najlepszą bułkę z mięsem w Wietnamie. Miejsce jest szalone, wypchane klientami. Dostajemy stolik zamawiamy 3 buły, spring rolle i napoje. Z wszystkich bułek, które już jedliśmy ta była zdecydowanie najsmaczniejsza, rozmiar duży, wypakowana dodatkami i smaczna – warta polecenia.

Szwędamy się, bo mamy czas jeszcze do występu, w międzyczasie odwiedzając jeden ze starszych budynków miasta – Tan Ky. Obsługa daje nam szybki tour po angielsku, z którego dowiadujemy się, że styl architektoniczny domu składa się z wpływów japońskich (5 belek odpowiadających 5 żywiołom i 3 belki – 3 istnienia, chińskich (skorupa żółwia) i wietnamskich (łuk i strzała).  Z ciekawostek rodzina nadal zamieszkuje dom, są ulokowani na piętrze. Niestety dom jest od czasu do czasu zalewany, można zobaczyć oznaczenia lat i poziomu wody. W domu zbudowano system windy przez którą wciągano meble by je zabezpieczyć przed powodzią.

W związku z tutejszą zabudową szeregową, nie ma okien prócz frontu i tyłu wychodzącego na rzekę, zamiast tego zbudowany jest w środku domu krużganek, który umożliwia wentylację. Przewodniczka opowiada też o „magicznych” naczyniu Konfucjusza, które ma ponad 400 lat i na kopi demonstruje jego unikatowość. Na koniec można oczywiście nabyć replikę oraz monetę z roku urodzenia, wszystko na szczęście.

Już prawie czas, więc ruszamy na przedstawienie. Ma to być wietnamski pokaz artystyczny, z biletem dostajemy tabliczkę ze słowem. Sala jest maleńka, scena również i 45 min przedstawienia pokazuje kilka form takich jak śpiew, opera, taniec i muzyka. Na koniec mamy zagrać w wietnamskie bingo, gdzie dwie artystki śpiewają następnie wyciągają tabliczkę i osoba z identycznym symbolem na swojej tabliczce wygrywa. Mamy nadzieję na wygraną, ale niestety się nie udaje.

Wracamy do hotelu na małą przerwę by wybyć w miasto jak będzie już chłodniej. Tym razem miasto jest zapakowane doszczętnie, ludzie jak karaluchy powyłaziły ze swoich norek i teraz po zmroku plądrują miasto. Stare miasto wygląda magicznie, wszystkie lampiony rozświetlają ulice i zakamarki. Gwar pozwala poczuć wibrującą pozytywną energię. Krążymy kusząc się na markecie na tajskie naleśniki, które są tylko imitacją tych oryginalnych.

Ostatecznie lądujemy w bufecie z grillem pośrodku stołu, gdzie można dobrać sobie dodatki w postaci najróżniejszych zielenin, ryżu, kruchych ciastek, marynowanych warzyw. Następnie dostajemy surowe owoce morza i mięsiwa, które sami grillujemy na stoliku. Po zjedzeniu sporych ilości, okazuje się, że jeszcze jest dostępny hot pot, ale nie mamy już miejsca tego wcisnąć więc odmawiamy płacąc za najdroższą jak do tej pory kolację (550K). Wracamy do hotelu, bo jutro pobudka 5:15.

Niedziela 25-ty czerwiec 2023

No i tak wstaliśmy 5:15, szybkie śniadanie, skutery i pędzimy do My Son. Rankiem jest zdecydowanie chłodniej, mniej ludzi na drodze. Mamy do zrobienia 26 km na moplikach – zajmuje nam to ponad godzinkę. Mijamy różne miasteczka i wsie. Tego dnia odbywa się mnóstwo wesel, które dopiero rozstawiają swoje namioty i testują dźwięk. Do kompleksu świątyń docieramy jako jedni z pierwszych, wszędzie pustki. Bilety zakupione i meleks zawozi nas bliżej świątyń.

Lekcja dzień wcześniej odrobiona więc wiemy co nieco: z 71 świątyń po bombardowaniu w latach 70-tych zostało tylko 20 i nadal odradza się schodzenie ze ścieżek, gdyż teren ten kiedyś w całości został zaminowany, a nikomu nie było po drodze go również oczyścić w późniejszym czasie. Mijamy widoczne leje po bombardowaniu i bardzo zniszczone świątynie, gdzie potrzeba dużej wyobraźni by powstała ich wizualizacja. Niestety nieudane próby rekonstrukcji dość prostackimi metodami nie pomagają. Ogólnie jest 5 kompleksów, które spokojnie można obejrzeć w niecałą godzinkę, więc mniej więcej w takim czasie wracamy do bramy wjazdowej. Tak warto się przejechać, gdyż całość jest ulokowana w dżungli, ma swój sakralny klimat i wyjątkowość.

Wsiadamy na mopliki i wracamy do miasta, po drodze zatrzymując się na wyborną kawkę w kawiarni, gdzie w środku jest stawik z karpikami. Wracamy do hotelu i wracamy na drzemeczkę, mamy czas do 14-15.

Głód nakazuje nam się zebrać wcześniej i idziemy do knajpki Long Cam Ga, gdzie można zjeść tutejszy ryż z kurczakiem, i rzeczywiście bardzo smaczne, aromatyczne danie. Kupujemy od nich również pastę/dżem z chili.

Zostały nam jeszcze 3 bileciki, więc wybieramy Tran Family’s Chapel. Przewodniczka opowiada o tych samych architektonicznych stylach, o których słyszeliśmy w Tan Ky. Z ciekawostek dostajemy możliwość rzucenia dwoma monetami i jeśli wypadnie yin yang, wtedy pomyślane życzenie się spełni – ma się 3 próby.  Na koniec wycieczki przewodniczka prowadzi nas do większej części budynki, który zajmuje sklepik ze wszystkim. Oczywiście wszystko jest ręcznie robione i ma szczególną moc.

Drugim punktem miało być muzeum Hoi An, ale okazało się zamknięte. W takim razie udajemy się na demonstrację Black Sesame Soup. Miejsce raczej mało odwiedzane przez turystów, gdzie syn rzemieślnika kultywuje tradycję. Opowiada nam jak jego ojciec stworzył recepturę zapożyczoną od podróżujących do Hoi An chińskich rzemieślników i ponad 70 lat sprzedawał jako jedyny zupę z czarnego sezamu na ulicach miasta. Na koniec dostajemy na spróbowanie małą miseczkę, bo nie wiemy czego się spodziewać. W sumie to słodka zupka bardziej jak deser niż danie główne. Dziękujemy za prezentację i idziemy na ostatni punkt programu.

Muzeum Folkloru. Dowiadujemy się jak jest pozyskiwany jedwab oraz jak odróżnić od sztucznego i to chyba na tyle, resztę mamy sami sobie poczytać. Wracamy do hotelu, po drodze cykając sobie fotkę na tle typowej żółtej ściany. W drodze do zostajemy zaatakowani prze „żółtków”: masa studentów ze szkoły języka angielskiego ubrana w żółte koszulki atakuje nas pytaniami.

Bierzemy skutery i jedziemy na ostatnią przejażdżkę po okolicy. Słońce zachodzi i robi się bardzo tłoczno na drogach, na okolicznych poletkach też ruch wzmożony, bo gdy robi się chłodniej zaczyna się praca.

Po powrocie z przejażdżki, Lilę zostawiamy w hotelu, a sami wracamy na stare miasto, bo nasz obrażalski po wczoraj ma ochotę na naleśniki pseudo-tajskie. Ludu chyba jeszcze więcej, trudno zgadnąć skąd się biorą. Przechadzamy się ulicami podziwiając miasto nocą. Zmęczeni długim, jakby nie było, dniem i organizujemy transport do Da Nang. Jutro długi skok, 2-gą klasą, może być ciekawie.

Poniedziałek 26-ty czerwiec 2023

Dzisiaj mega leniwie: śniadanko o 9, później decydujemy się pójść na market i wpaść w wir zakupów, kupując po taniości 2 plecaki north face, 1 superdry i 2 koszulki adidasa dla Maksa. Całość za 40 euro. Zadowoleni zaczynamy pakowanie, check-out, zakupy i czekamy na drivera.